Myśli moje przeróżne i nieodgadnione,
Ciężarem głowy brzemienne, nieposkromione
Zjawiacie się, gaśniecie bez przewidywania,
Zdradzacie się oznaką do ucha szeptania,
Aż trudno mi wychwycić inne, prócz was,
brzmienie;
Trudno w pędzie za wami złapać jest wytchnienie…
Niemożliwym się zdaje postój w stanie ciszy –
Zgiełk wasz, tętent i podmuch zmysł zszarpany
słyszy.
Zda się nawet, że wiatr was wszędzie
rozpowiada,
Że deszcz treścią was wszystkich na ziemię
opada,
Że gałęzie się zdają was powtarzać świstem,
Że powietrze się wami mąci przezroczyste.
Dajcież że mi odpocząć, zastygnąć na chwilę.
Niczego więcej nie chcę, ale tylko tyle.
Mam wrażenie, iż stado pędzi na mnie koni,
Więc zasłaniam od kopyt dłońmi płatki skroni.
Dudni ziemia galopem, jakby uskrzydlonym,
Jakby bęben, co młotem mocno uderzony
Echem ton powtarza membranę rozsadzając
I hukiem zamkniętym w korpusie swym pękając –
A to wasza melodia szarpie pięciolinię,
Więc duch czeka cierpliwie, kiedy dźwięk ów
minie.
Chciałabym zamknąć oczy, poczuć odprężenie,
Lecz nie sposób w was znaleźć choć krótkie
milczenie.
Zewsząd mnie opływacie, rodząc się bez przerwy,
Oplatacie me ciało, duszę, jakby pędy,
I trzymacie mnie w sobie niczym to w niewoli,
Przyprawiając me życie szczyptą cukru, soli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz