Wszystko jeszcze uśpione, całkiem
nieobecne.
Deszcz nut subtelnym tonem rozprzestrzenia
wiersze.
Jestem w oknie, którego rozprułam
zasłonę,
Patrzę na zewnątrz… Wszystko wydaje
się pierwsze,
Jak pierwsze muśnięcie źrenicy o
źrenicę,
Dotyk ust ustami niczym rosy
wzruszenie,
Co łzą zsuwa się z kwiatu, trzaska o
donicę,
Wywołując jedynie w sercu zamyślenie…
Wszystko zdaje się wokół zastygłe w
zadumie,
Oczyszczane w strumieniach przestrzennej
litości,
Ukołysane w dżdżystym śpiewie i poszumie,
Odprężone w ramionach matczynej czułości.
Spaceruję przed siebie z filiżanką kawy,
Niosę korale pereł na nagich ramionach,
Wtapiam się z rozkoszą w trzask kiełkującej
trawy,
Płaczę wraz z deszczem, który na mej
piersi kona.
Chciałabym wtopić w siebie to całe stworzenie,
Do którego dusza lgnie niczym ćma do
światła…
Wiatr zanurza w me włosy przemoczone
dłonie
I w objęciu mnie tuli noc, co nie wyblakła.
Płynę, jak cień, przed siebie, gubiąc wzrok w kałużach.
Jedwab chłodu jak kokon przylega do
ciała.
Niech ta chwila w wieczności istnienie
przedłuża –
Jest świeża i niewinna,… niemal doskonała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz