wtorek, 20 marca 2018

PRZED CZYMKOLWIEK


Wszystko jeszcze uśpione, całkiem nieobecne.
Deszcz nut subtelnym tonem rozprzestrzenia wiersze.
Jestem w oknie, którego rozprułam zasłonę,
Patrzę na zewnątrz… Wszystko wydaje się pierwsze,

Jak pierwsze muśnięcie źrenicy o źrenicę,
Dotyk ust ustami niczym rosy wzruszenie,
Co łzą zsuwa się z kwiatu, trzaska o donicę,
Wywołując jedynie w sercu zamyślenie…

Wszystko zdaje się wokół zastygłe w zadumie,
Oczyszczane w strumieniach przestrzennej litości,
Ukołysane w dżdżystym śpiewie i poszumie,
Odprężone w ramionach matczynej czułości.

Spaceruję przed siebie z filiżanką kawy,
Niosę korale pereł na nagich ramionach,
Wtapiam się z rozkoszą w trzask kiełkującej trawy,
Płaczę wraz z deszczem, który na mej piersi kona.

Chciałabym wtopić w siebie to całe stworzenie,
Do którego dusza lgnie niczym ćma do światła…
Wiatr zanurza w me włosy przemoczone dłonie
I w objęciu mnie tuli noc, co nie wyblakła.

Płynę, jak cień, przed siebie, gubiąc wzrok w kałużach.
Jedwab chłodu jak kokon przylega do ciała.
Niech ta chwila w wieczności istnienie przedłuża –
Jest świeża i niewinna,… niemal doskonała.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz