Opłakujesz mnie, pogodo,
Za zmęczenie i porażki,
Za mą starość nazbyt młodą,
Utracone też igraszki,
Które winnam celebrować,
Będąc jeszcze małym dzieckiem.
Pragnę we łzach spacerować,
Bo przed tobą kryć się nie chcę.
Szarość, co się z nieba sączy,
Na wilgotną włożę skórę.
W chmury cierniem czarnych pnączy
Niczym lśniącym, kruczym piórem
Powyplatam gniewne włosy,
Tworząc rondo kapelusza,
Co pod którym w ogniu oczy
Zdradzą jak ma płonie dusza.
Strumieniami żalu swego
Jak dotykiem palców chłodnych
Zmyjesz z ciała dręczonego
Ból emocji niewygodny
I zroszonym swym oddechem
Jakby młyna zdrowym kołem,
Uderzając w pierś pośpiechem,
Puścisz nurty krwi padołem,
Bym poczuła pod stopami
Grunt stabilny codzienności.
Bezdennymi źrenicami
Wchłoniesz w głębię mnie litości
I zatopisz w wód bezkresach,
Co błękity w dół ściągają.
To jedynie mnie pociesza,
Że mnie łzy twe oczyszczają!
Siąpisz, łkając w głos, pogodo.
Kapiesz, dudniąc w parapety.
Chlapiesz, siorbiesz mi nad głową.
Strugą chłoszczesz mnie, niestety...
A na linach brzóz zielonych
Wiatr huśtając delikatnie,
Na mak tłuczesz dźwięk perłowy,
Którym liść niejeden trzaśnie,
Gdy nań kropla się rozpryśnie
Jak kryształu miał rzucony,
A w niej iskrą ledwo błyśnie
Płomień Słońca przygaszony.
Dygocząca w drzew koronach,
Roztrzęsiona w trawy łanach
Z kałużami w drżących dłoniach
I idąca na kolanach
Pokutować się wydajesz
Za me wszelkie przewinienia.
Płakać dzisiaj nie przestajesz,
Gorycz lejąc bez wytchnienia.
Pastelowe twe rozmycie
W chropowatych szybach okien
Bawi się wręcz wyśmienicie
Wobec pokus słabym okiem,
W którym jak w kalejdoskopie
Światło barwy załamuje...
Błądząc w kroplach mętnym wzrokiem,
Piękno twoje adoruję.
Ach... pogodo rozełkana,
W Getsemani uwięziona!...
Już nie płaczesz dzisiaj sama
Nad niedolą pochylona,
Czuwam bowiem w tym momencie,
Twe cierpienie odczuwając,
I w ów krzyku atramencie,
Łzy twe z słonych ust łykając,
Każde twoje zażalenie,
Każdy jęk twej bezradności,
Każde warg twych rozchylenie
Trute ciszą cierpliwości
Niosę w echo, co się wzrusza,
Szumem wody gardło płucząc,
Kiedy szloch je twój zagłusza,
Chlapą, ciapą wszem się pusząc
I spływając gęstym sznurem
Deszczowego rozmnożenia -
Wodospadów szklistym murem,
W kroplach czyniąc powiększenia
Elementów o wielkości
Jak na plaży ziarnka piasku.
Spostrzegawczość w swej bystrości,
Nim ten obraz zniknie w trzasku
Rozbijanych na kawałki
Szkiełek mżawki na mych rzęsach,
Wnet uchwyci hojność łaski,
Co objawia jako pierwsza
W chmur skropieniu pokarm bogów,
Jakim się upija życie.
Och... pogodo, witaj w progu!
Czuję dzisiaj się w zaszczycie,
Że cię gościć mam możliwość
Z kubkiem ciepłym w chłodnych dłoniach,
Kiedy patrzę przez twe szkliwo
Na deszcz szklący się na błoniach.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz