czwartek, 8 maja 2025

KIM...

Dzieciństwo moje mnie porzuciło.

Obce mi zatem są jego cechy.

Życie się bowiem na mnie zemściło.

Miałam mizerny ochłap uciechy.


Marzenia niczym stada motyli

Na co dzień w siną dal uciekały.

Nie znałam wróżek, by w jednej chwili

Świat mój dorosły odczarowały.


Troski w me myśli wdarły się siłą,

Przez co me oczy w mroku widziały,

Więc jako dziecku trudno mi było

To, co emocje nie przyswajały,


Ułożyć w całość dłońmi małymi

Z kawałków mego zbitego życia,

Co krawędziami swymi ostrymi

Tworzyły rany już nie do zszycia.


Jako panienka więc miałam blizny,

Przez co się sobie nie podobałam...

A los mi wlewał krople trucizny.

Jutra przed sobą nie dostrzegałam,


Z dnia na dzień ciągnąc się po podłodze

Pośród nie! kwiatów, lecz stóp zapachów.

Zorientowawszy się, że nie chodzę,

Pełznąc po bruku, cierniach i piachu,


Chwyciłam rękę czyjąś przypadkiem,

Która palcami mą dłoń dźwignęła,

I w jednej chwili, Pan Bóg mi świadkiem!,

Noga na Ziemi moja stanęła.


Proch się osunął z mojego ciała,

O bruk na drobny mak się zbijając.

Twarz moja łzami się obmywała,

Wręcz z lotu ptaka świat oglądając.


Asekurując się tym ramieniem,

Krok wysunęłam i szłam przed siebie

Jak linoskoczek, co płochym cieniem

Rozkołysany idzie po niebie...


I od tej pory lata minęły,

W których się chodzić tylko uczyłam.

Oczy pod stopą wzrokiem utknęły.

Od drogi późno je odkleiłam,


Więc kiedy wreszcie w lustro spojrzałam,

Zlękłam się kogoś w nim mi obcego.

Czy całe życie tak wyglądałam

Pomimo ciała kiedyś małego?!


Dłońmi szorstkimi zmarszczek dotknęłam,

Wpatrując w źrenic się rozmydlenie,

A ramionami dziecko objęłam,

Którego żal mi było szalenie.


W strumieniu wody zamknęłam oczy.

Strugi toczyły się w bruzdach skóry.

Z końca w początek nikt nie przeskoczy...

Już uleciały mych ptaków sznury.


Został na ustach moich smak kurzu,

Na skroniach nici babiego lata...

Dzień coraz krótszy, wieczór się dłuży

A deszcz ze słońcem często się splata.


Stojąc pod drzewa nagą koroną,

Patrzę za siebie łkającym wzrokiem,

Na nogi bowiem mnie postawiono,

Więc delektuję się dzisiaj krokiem,


A przecież wielu jest, co się korzą,

Ciągną na brzuchu ludzką pogardę,

Ślad swego życia nosami orzą,

Mając nie pięty, lecz palce twarde.


Nie od nas samych bowiem zależy,

Kim albo czym się z wiekiem stajemy.

Nie sztuką kopać kogoś, kto leży.

W innych jest widać to, co siejemy,


Bo, gdy w człowieku godność umiera

Przez społeczeństwo żywcem grzebana,

Powiek na światło mu nie otwiera,

Mając wrośnięte w ziemię kolana...


Szukam dziś takich, co się czołgają.

Nie, by dług spłacić, ale ocalić

To, co ci ludzie gdzieś w sobie mają

I co by mogli w sobie pochwalić.


Ja miałam szczęście zobaczyć siebie

Po wielu latach w lustra odbiciu.

Niejeden jednak niestety nie wie,

Kim był, choć pławił się w pięknym (?!) życiu.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz