Czuję, że muszę coś dać dziś od siebie,
Ale w bezruchu skamieniałym siedzę.
Natchnienie w myślach i w uczuciach grzebie.
Słowami ust mych zastygniętych bredzę.
Czas mnie opływa, lecz go ignoruję
Jakby się wszystko wokół zatrzymało.
Nieważkość głowę mą ciężką masuje,
Więc lewituje w miękkości me ciało.
Wszelkie odgłosy świata w obłąkaniu
Brzmią niczym kamień w studni połykany.
Siedzę w zmysłowym odizolowaniu
Jak człowiek w szklanej kuli zamykany.
Moje powieki wyryte w marmurze
Nie drgną, wpatrując się w punkt bez znaczenia...
Już nie zerkają z nadzieją ku górze,
Ale pod stopy u schyłku istnienia,
Bo to, co robię oraz kim się staję,
W moim odczuciu jest znacznie ważniejsze
Niźli marzenia, których nie dostaję,
Chociaż w ich stronę wyciągałam ręce.
Na twarzy czuję krople z mydła baniek,
Co rozprysnęły się w zderzeniu z życiem,
I słyszę serca miarowe cykanie,
Gdy jeszcze budzi mnie o bladym świecie;
I choć wzruszenie duszę mą przepełnia,
Że nadal mogę zacząć coś od nowa...
Dzisiaj się we mnie jak o zmierzchu ściemnia.
Pewnie przed zmrokiem nie napiszę słowa...
W anihilacji toń mnie bezczyn wciąga.
Ciało opada bezwładnie, z ufnością.
Dno akinezji członki me rozciąga
W nie się zanurzam i wsiąkam z łatwością...
Nie mam na sobie pancerza ucisku.
Skóra zsunęła się jakoby z węża.
Wolna od presji, wymogów, nacisku
Czuję jak bezwład ciała mnie odpręża.
Muł drobinami sklejonego piasku
Rozciera tkanek senne odrętwienie.
W uszach już nie ma zgiełku oraz wrzasku,
Tylko chlupiąco-głuche znieczulenie.
Rozpinam piersi zapadłej pojemność -
Oddechem pióra duszy rozczesuję...
Może mnie czeka jakaś dziś przyjemność,
Mimo że, pragnąc, jej nie przewiduję.
Na złość niemocy stopą się ślimaczę,
Pełznąc w kierunku męczącego świata.
Świadomość bycia do drzwi mych kołacze,
Choć się pukanie z pustym dźwiękiem brata.
Szuraniem kapci zbliżam się do progu
Na przekór siły, co we mnie umiera,
Bo mimo wszystko jestem wdzięczna Bogu,
Że mnie powietrze jak żagle rozpiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz