Poranna kawa wraz z słońcem za szybą
W milczeniu liści, co się przekrzykują,
Na tle szczegółów, których to nie widzą
Ludzie, co nawet patrzeć nie próbują.
Zegar się przysiadł, wskazówki splatając.
Zwolnił, bo wadzić mi w tej chwili nie chce.
Usiadł w fotelu, życie podglądając...
Czuję jak bije w jego piersi serce,
Raz tuż za razem w równiutkich odstępach
Z wałka sprężynę w kasetkę wkręcając,
Gdzie ta trzymana jest w kasetki zębach,
O które brzęczy, w nich się zagryzając,
Więc "tik... tak..." sączy się wąską szczeliną
Spokojnej ciszy, co mi towarzyszy.
Minuty wolno i beztrosko płyną.
Ich kroków zegar drzemiący nie słyszy.
Ukołysały go do snu w fotelu
Rytmiczne bicia serca jego w piersi.
Odpocznij, - myślę - drogi przyjacielu -
Patrząc jak pędzą za oknami piesi.
Słońce zaś światłem złotym niczym fala
Podpływa wolno, chluszcząc o parapet.
Poświatą ciepła w przestrzeni rozpala
Radość natchnioną, kierującą światem.
Odkładam kawę jeszcze niedopitą.
Na psa spoglądam, co mnie wręcz przenika
Prośbą w spojrzeniu błagalnym wyrytą,
Więc się podnoszę jak na gwizd czajnika,
A mój przyjaciel krąży, drepcząc wokół
Jakby podłoga go w łapy parzyła.
Wiruje nad nią niczym w górze sokół,
Któremu zdobycz się tłusta zdarzyła.
Wybiegam zatem z moim czworonogiem.
Wiatr opuszkami wygładza mą skórę.
Ocean trawy pochłania mą drogę
I źdźbłem zieleni w złocie połyskuje.
Forsycja halkę falbaniastych kwiatów
Spódnicy rąbkiem listeczków zasłania.
Drzewa się kruszą strumieniem brokatu,
Co deszczem płatków widoczność zasłania
Jak wodospady o perłowej masie,
Które z łoskotem ziemię oprószają,
Aż moim zmysłom wręcz wyraźnie zda się,
Że mnie obłoki, zstępując, wchłaniają.
Chłód przyprawiony szczyptą tylko słońca,
Choć to wydaje się nieba pożogą,
Wpływa oddechem jak lawa stygnąca
Więc członki ciała się rozgrzać nie mogą.
Idę przed siebie, co trochę przystając.
Pies zapach spija przy ziemi nozdrzami.
Przymykam oczy, zachłannie słuchając
Ptasich szczebiotów płonących nutami.
Gdy ruszam naprzód, wzrokiem obejmuję
Panoramiczne wiosny uchwycenie.
W jej toń krokami spaceru nurkuję,
Aż mnie wypiera w górę wyciszenie,
Więc się unoszę na zwierciadle woni
Jakbym dmuchawcem pięła się w błękity...
Na ścieżce trzyma mnie trzymana w dłoni
Smycz, pies łapami do ziemi przyszyty.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz