czwartek, 10 kwietnia 2025

DZIEŃ JAK CO DZIEŃ

Poranna kawa wraz z słońcem za szybą

W milczeniu liści, co się przekrzykują,

Na tle szczegółów, których to nie widzą

Ludzie, co nawet patrzeć nie próbują.


Zegar się przysiadł, wskazówki splatając.

Zwolnił, bo wadzić mi w tej chwili nie chce.

Usiadł w fotelu, życie podglądając...

Czuję jak bije w jego piersi serce,


Raz tuż za razem w równiutkich odstępach

Z wałka sprężynę w kasetkę wkręcając,

Gdzie ta trzymana jest w kasetki zębach,

O które brzęczy, w nich się zagryzając,


Więc "tik... tak..." sączy się wąską szczeliną

Spokojnej ciszy, co mi towarzyszy.

Minuty wolno i beztrosko płyną.

Ich kroków zegar drzemiący nie słyszy.


Ukołysały go do snu w fotelu

Rytmiczne bicia serca jego w piersi.

Odpocznij, - myślę - drogi przyjacielu -

Patrząc jak pędzą za oknami piesi.


Słońce zaś światłem złotym niczym fala

Podpływa wolno, chluszcząc o parapet.

Poświatą ciepła w przestrzeni rozpala

Radość natchnioną, kierującą światem.


Odkładam kawę jeszcze niedopitą.

Na psa spoglądam, co mnie wręcz przenika

Prośbą w spojrzeniu błagalnym wyrytą,

Więc się podnoszę jak na gwizd czajnika,


A mój przyjaciel krąży, drepcząc wokół

Jakby podłoga go w łapy parzyła.

Wiruje nad nią niczym w górze sokół,

Któremu zdobycz się tłusta zdarzyła.


Wybiegam zatem z moim czworonogiem.

Wiatr opuszkami wygładza mą skórę.

Ocean trawy pochłania mą drogę

I źdźbłem zieleni w złocie połyskuje.


Forsycja halkę falbaniastych kwiatów

Spódnicy rąbkiem listeczków zasłania.

Drzewa się kruszą strumieniem brokatu,

Co deszczem płatków widoczność zasłania


Jak wodospady o perłowej masie,

Które z łoskotem ziemię oprószają,

Aż moim zmysłom wręcz wyraźnie zda się,

Że mnie obłoki, zstępując, wchłaniają.


Chłód przyprawiony szczyptą tylko słońca,

Choć to wydaje się nieba pożogą,

Wpływa oddechem jak lawa stygnąca

Więc członki ciała się rozgrzać nie mogą.


Idę przed siebie, co trochę przystając.

Pies zapach spija przy ziemi nozdrzami.

Przymykam oczy, zachłannie słuchając

Ptasich szczebiotów płonących nutami.


Gdy ruszam naprzód, wzrokiem obejmuję

Panoramiczne wiosny uchwycenie.

W jej toń krokami spaceru nurkuję,

Aż mnie wypiera w górę wyciszenie,


Więc się unoszę na zwierciadle woni

Jakbym dmuchawcem pięła się w błękity...

Na ścieżce trzyma mnie trzymana w dłoni

Smycz, pies łapami do ziemi przyszyty.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz