Świat się w szarości dziś reprezentuje.
Woalką światła słońca beżowego
Oblicze w smutku posępne maskuje,
Spod kapelusza nieba pochmurnego
Roniąc bezwiednie łzę za łzą w strumieniach,
Które z łoskotem na liście skapują,
Gdy te jak wargi w urwanych westchnieniach
Bólu imiona, szumiąc, wyszeptują
I w dal puszczają na wiatr w poniewierce,
Co jak pokutnik w parcianym habicie
Po trawach ciągnie swe bezradne ręce
W ziemię wrośnięte przez bezwzględne życie.
Płacz stygnie plamą mokrą na chodnikach.
Powietrze pachnie oczu wilgotnością.
Serce łkające niczym zegar cyka...
Świat siąpi, siorbie w żalu wrażliwością.
Widać wyraźnie, że szlocha nad stratą,
Której przeboleć niemo nie potrafi.
Pod szeleszczącą gałęziami wiatą
Za ową stratę gorzko biedak płaci,
Siedząc pokornie, niemal nieruchomo
Jak żałobnica, żegnająca kogoś,
Kogo w ciemnicę grobu położono
A z nim nadzieję jej duszy i błogość.
Jakaż przyczyna cierpienia przysparza
Światu, co tonie w słonym przygnębieniu?
W dali się dzwony wznoszą znad ołtarza,
Przed którym cisza klęczy w zamyśleniu
I adoruje w tym właśnie momencie
Stan głębokiego nad wyraz skupienia...
Żywicą pachną drzew splecione wieńce
A w nich lśnią wstążki wyblakłego cienia.
Klaski i mlaski łez rozpryskiwanych
O szyby dzwonią, stukają w dachówki,
Szmer zaś potoków kołem zawracanych
Wszem rozprzestrzenia rozlewane pluski
I wodą chlupią przepełnione dzbany,
Co na ramionach przestrzeni dźwiga z trudem,
Kiedy ją niesie w dal krok kołysany,
Siejąc ładunku rozlewaną strugę.
Szarość butwieje, aż zieleń w niej płonie,
Stając się życia jedynym żywiołem.
Żalem przesiąkły pomarszczone skronie.
Dzień się podnosi ze snu, lecz z mozołem,
Bo świat weń płacze nad czymś utraconym,
Sznurując palce krzewów jak w modlitwie,
W której się korzy, będąc pochylonym,
Cedząc zranienia bez wahania wszystkie.
Bardzo uważnie jemu się przyglądam,
Chcąc w tej pokucie również znaleźć siebie.
W oczy zmrużone bezsilnie zaglądam.
Świat o tej próbie nic niestety nie wie.
Czołem wtopiony w łono mokrej ziemi,
Cierpienia gorycz na nią wypłakuje.
Stojąc nostalgii tej posępnej w sieni,
Splinu potężny ucisk w sercu czuję,
Więc w jednej chwili wyciągam ramiona,
By świat w nie wtulić gestem pocieszenia.
Nie mogę patrzeć, gdy z apatii kona,
Lecz echo niesie bezsilne westchnienia,
Bo ręce moje zdały się za krótkie
A pierś zbyt wątła, by wtulić w nią rozpacz.
Świat, ciągle łkając, dławi się swym smutkiem.
Moja zaś niemoc strasznie mnie przerosła.
Całując zatem rosę łez na szybach,
Do codzienności wracam z przygnębieniem,
Gdyż żal jest patrzeć, kiedy świat ból dźwiga,
Obok którego ze zobojętnieniem
Człowiek przechodzi sobą zatroskany,
Narzekający na aurę deszczową...
Ja cierpię z tobą, mój świecie kochany,
A ból twój rodzi we mnie duszę nową.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz