Ciągnie się za mną ścieżka do stóp przyklejona,
Zakładkami zakrętów marszczy się gdzieś w dali.
A przede mną jak bieżnia niczym niezmącona
Wije się od szpileczki, co się światłem pali
Jak latarnia na brzegu, do którego zdążam,
Pokonując ciemności ślepe korytarze.
Okolicę wyblakłą źrenicą okrążam.
Bywa, że się niekiedy niczym ćma poparzę,
Lecz przenigdy nie tracę uporu, by stanąć
Twarzą w twarz z przeciwnikiem w podłości zawziętym.
Wiem, że jutro, gdy wzejdzie, będzie nie tak samo.
Gaśnie bowiem w człowieku dzień nocą zdmuchnięty.
Obumieram w sekundzie, minucie, godzinie.
Przeszłość w palcach mnie kruszy jak atomy mąki.
Jestem jeszcze tu - teraz, lecz tylko gościnnie.
Rozsypały się dawno mej młodości pąki
Jak rzucane pod nogi płatki w Boże Ciało
Rozciągniętej kolumny procesji po życie.
Nie wiem nawet, czy będzie że mi brakowało
Tej przyziemnej prostoty, którą kocham skrycie?,
Choć nielekkim jest krzyżem wrośniętym w me ramię,
Co do ziemi mą duszę belkami przygniata,
Wygniatając mych trudów dość głębokie znamię,
Spowalniając mnie w marszu, który radość skraca.
Obumieram powoli i ciągle wbrew sobie,
Choć z pokorą na proces, w którym się zatracam.
Pocieszenie znajduję w oswojonej zgodzie -
Im się bardziej poddaję, tym rzadziej się staczam;
I tym więcej zyskuję, niewiele gromadząc;
I tym więcej po sobie zostawiam, znikając;
Tym szczęśliwsza się czuję, nieustannie płacząc;
Mnóstwo tracąc, mniej żalu wobec straty mając.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz