Patrzę jak wszystko z sobą czas zabiera,
Liście z drzew zrywa, stopą trawę kruszy,
Spod parasolek pajęczym spoziera,
Kluczami ptaków pożegnanie wróży.
Niekiedy spada z wskazówek zegara,
Imbirem pachnie, miodem i cytryną.
Choć nonszalancki być się nawet stara,
Minuty jego nieustannie płyną
I godzinami w lata się zbierają,
Szronem na skroniach zastygają w ciszy,
Wszystko, co dobre, ciału odbierają…
To nic, wszak dusza się naprawdę liczy.
Patrzę na dłonie o niezdarnych palcach
Jak w rękawicy, co gniecie się, marszczy.
Za oknem drzewa tańczą w rytmie walca,
A moim nogom już spokój wystarczy.
W sercu mnie wzbiera nie smutek, lecz radość.
Bogatą jestem panią owych włości.
Nie wiem jak Bogu mam uczynić zadość
By Mu okazać choć cień mej wdzięczności
Za drzewa, kwiaty… i wszelkie stworzenie,
Za pory roku, co się przeplatają,
Budząc w mej duszy ogromne wzruszenie,
Że mnie natury cuda otaczają.
Nierzadko zatem jak pani hrabina
Siadam na ławce pod drzew zadaszeniem…
Tu wiatr liść trąci, tam ptak śpiew zaczyna,
A zapach roślin kusi rozmarzeniem.
Strumieniem płyną kaczki, wodne kurki,
Czapla trawami stroi srebrne pióra…
W oddali słychać wołanie kukułki.
Po niebie płynie krukowatych chmura.
Słońce się wtapia w liści barwą złota.
Leszczyna sypie dojrzałym orzechem…
Taka mnie wzbiera do życia ochota,
Że narzekanie jest okropnym grzechem.
To co, że mijam i ciałem wygasam?
Wokół mnie dzieją się wspaniałe rzeczy.
Na ucztę duszy swe zmysły zapraszam –
Dusza świadomość z rozżalenia leczy.
Nie płaczę zatem nad tym, co ulotne
I na co wpływu człowiek nie posiada.
Siedzę na ławce, w dniu jasności moknę –
Być tak szczęśliwą nieczęsto się zdarza.
Wdzięczna Ci jestem hojny Panie Boże
Za tą naturę, która mnie wzbogaca.
Czas mnie wiecznością obdarzyć nie może.
Żyć, chociaż krótko, szczerze się opłaca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz