Nad
Wąsoszem mgły kłęby zawisły z pewnością,
Ociężałe
i senne osiadły na trawie,
Choć
się w niebo unoszą z dmuchawców lekkością,
Odsłaniając
uroki jesieni łaskawie
Jak
kurtyna, co w górę ciągnięta przedstawia
Scenografię
sosnami porośniętej ziemi,
W
których brzoza w pniu bieli wstydliwie się kłania
Baletnicy
spódnicą jak łabędź się mieni.
Obok
dęby posturą tancerza stanęły
Ze
świerkami w szpalerze jak przy polonezie,
A
pod nimi paprocie wachlarze rozpięły…
Szelestami
i szumem wiatr powozem jedzie.
Nad
czubkami się wstążki z kominów unoszą.
Szczyptą
drewna, co ogień pochłania, świt pachnie.
I
opary sarnimi uszami się stroszą.
Echo
z ziemi podnosi rosę, co nań kapnie.
W
kępach trawy żółknącej zając cicho siedzi.
Cisza
klęczy u progu wschodzącego słońca
Prawdę
niosąc pokutną niczym po spowiedzi,
Więc
jej słowa modlitwy ciągną się bez końca.
Asfaltowa
się jezdnia przebija przez domy
Jeszcze
stopą nie tknięta przebudzonej wioski.
Stoi
na niej lis rudy w futro wystrojony,
Choć
w obejściach nie ujrzy smakowitej gąski.
Przy
zakręcie kapliczka z cierpiącym Jezusem,
Co
Mu wrzosu gałązki stopy otulają,
A
na płotku przy krzyżu jak garby poduszek
Ptaki
w czarnych habitach Jutrznię odmawiają.
Spaceruję,
Wąsoszu, wspomnieniem twą drogą,
Zaglądając
w leniwe, roztargnione okna.
Widzę
w progach osoby, co już spać nie mogą,
Których
wieczność wtopiła w szklistość swego oka.
Patrzą
na mnie z uśmiechem smutkiem
rozchylonym,
Rozpoznając
jak bardzo wioska się zmieniła,
Jak
przycichły wyrwane z gospodarstwa domy,
Jak
je przykra samotność znużeniem przykryła.
Spaceruję,
Wąsoszu, wspomnieniem przez lasy.
Widzę
jesień, co w gości już ci się wprosiła.
Wskrzeszam
swoją pamięcią te przepiękne czasy,
W
których małą dziewczynką i panienką byłam.
Jakżeś
pięknie się ubrał w fioletowe pióra
Wrzosowiska
i w szaty liści, co płowieją.
Kolorami
się zmienia twa jesienna skóra.
Oczy
moje podziwem do ciebie się śmieją.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz