Żona pana Fryca chciała być bogatą.
Za mąż się wydała w sumie tylko za to.
Szukała w panieństwie zatem kawalera,
Któremu i bieda, nędza nie doskwiera.
Żaden jednak żenić z Jagną się nie raczył,
Gdyż wiedział, że dla niej nic przecież nie
znaczył.
Miała bowiem Jagna powodzenie krótkie,
Trwało ono tylko zbliżenia minutkę.
Każdy, kto pokochał się z panną Jagienką,
Kto wiedział już dobrze, co ma pod sukienką,
Zwiewał, gdzie pieprz rośnie niczym
poparzony,
Bowiem nie chciał za nic tak zużytej żony.
Oj, długo się Jagna o męża starała.
Żaden jej nie pragnął, ona wszystkich chciała.
Nagle w wyżebranym momencie się zjawił
Taki, co się słowem nieustannie dławił.
Trudno było jemu cokolwiek powiedzieć,
Więc jak usiadł sobie, wolał cicho siedzieć.
Jagna go chwyciła w sidła swoich ramion.
Zanim się obrócił, już została mamą
I tak go wodziła za nos całe życie,
Bawiąc się swym mężem ponoć wyśmienicie,
Bo, co mu kazała, robił bez wyrzutów.
Można rzec: do spania nie zdejmował butów,
Gdyby się Jagusi w nocy coś przyśniło
I w pole do pracy trzeba pójść że było,
Do obory zajrzeć zaś dla przezorności,
O północy sprawdzić wszystkie wokół włości.
Rankiem po śniadaniu gnał Fryc do roboty.
Nie w głowie mu były żarty i głupoty.
Plecy w pałąg zgięte słońce przysmażało,
Bo choć ciężko tyrał, Jagnie było mało.
Chciała ciągle więcej i więcej, i więcej.
Fryc po ziemi ciągnął urobione ręce.
Jagnie nie starczało to Fryca tyranie.
Drżał biedny chłopina, gdy słyszał:
„Kochanie”,
Za którym się kryły Jagny apetyty –
Niezaspokojonej, żarłocznej kobity.
Nie umiał niestety odmówić małżonce,
Więc skakał po polu uprawnym i łące,
Wbijając paliki, grabiąc resztę ziemi
Z nadzieją, że Jagna w anioła się zmieni.
Na żądanie żony wykluczył rodzinę,
Której Jagna szybko zabrała gościnę,
Kłódkami się z każdej strony zamykając,
O wrogie stosunki bardziej niźli dbając.
Fryc siedział przy grządkach, Jagna w
kapeluszu.
Ona pełna życia, on bez animuszu.
On ze słońcem w ustach, ona z flaszką wody
Pod parasoleczką w cieniu dla ochłody
Schowana u boku ściągniętej sąsiadki,
Której się chwaliła jak jej rosną kwiatki.
Można stanąć w drodze, popatrzeć z litością:
Ona dla pieniędzy, on w związku z miłością.
Czy to się opłaci Frycowi w przyszłości?...
Ziemia już strawiła jego białe kości.
Pożegnał zatem Jagnę urobiony Fryc.
Jagna, chociaż na włościach, nie miała już
nic.
W tej to sytuacji dylemat się jawi:
Śmierć nas pozabiera, majątki zostawi.
Warto zatem walczyć jak szakal lub hiena?!
To, co masz w kieszeni jest wszak bez
znaczenia.
Nie warto więc w relacjach z ludźmi być jak
lis,
Bo człowiek bez miłości w życiu nie ma nic
I sam jest jak śruba, którą rdza pożera
I zazdrością tylko trawi go cholera.
Czy jak Jagna umrze pazur w ziemie wbije,
Włości w grób zabierze, by nie były czyjeś?!
Starą dupę grabarz łopatą przyklepie.
O jednego chciwca mniej będzie na świecie,
A włości zostaną i porosną lasem.
Szanuj zatem miłość i nie szastaj czasem,
Abyś, oprócz włości, miał szacunek ludzi.
Nie domyjesz duszy, którą mściwość brudzi.
Umrzesz z gołą dupą jakżeś się narodził.
Śmierć się nie zapyta, czyś na nią się
godził.
Zastanów się byś nie był jak Jagna lub Fryc.
Bogactwa nagromadzisz, a poza tym nic.
Nad mogiłą takich wiatr w chwastach zawieje
I przysiądzie diabeł, co się z głupich śmieje.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz