poniedziałek, 22 kwietnia 2024

W MATNI

Dźwięk klucza w zamku wciąż budzi nadzieję,

Że się samotność wreszcie mną znudziła,

Lecz ta bezczelnie się w me oczy śmieje

Jakby w niej była wręcz nieziemska siła.

Spojrzawszy na mnie wypalonym okiem,

Nogi swe splata i ręce wyniośle,

Siedząc w fotelu naprzeciwko bokiem

Milczy, wręcz krzycząc i wrzeszcząc doniośle,

Aż się w mej głowie łokciami rozpycha

Pustka, co która myśli precz wypiera.

Czuję jak radość w mym sercu usycha

A dusza szaty na piersi rozdziera.


Ref.

Otwieram okno, żeby się ratować

I żeby uciec z piwnicznych pokoi.

To nic, że wcale nie umiem szybować.

Zderzenie z ziemią na pewno mniej boli.

Na parapecie stojąc z stopą w górze,

Rozkładam ręce niczym ptak do lotu

I muszę skoczyć, bo nie mogę dłużej

Znieść samotności niemego bełkotu.



Wpadam w ul rozmów oraz towarzystwa.

Muzyka stara się zagłuszyć smutek.

Wodospadami przelewa się czysta.

Nieważny sposób, lecz istotny skutek.

Dym papierosów wręcz połyka światło.

Jak w gabinecie luster się wnet czuję.

Przede mną jedno z nich w kawałki trzasło,

Reszta szyderczo wokół mnie wiruje.

Nagle się zdaje, że się świat zatrzymał.

Tłum stał się tylko podkładką z kartonu.

Ktoś mnie za rękę w tym momencie trzymał,

Mówiąc, że pora już wracać do domu.


Ref.

Otwieram okno, ażeby wyjść w porę

Żeby się wyrwać z zbyt ciasnych pokoi.

Głęboki oddech dość zachłannie biorę.

Świadomość skoczyć się wcale nie boi.

Na parapecie stojąc z stopą w górze,

Rozkładam ręce niczym ptak do lotu

I muszę odejść, bo nie mogę dłużej

Znieść za plecami huku i bełkotu.


Budzę się w kącie pod spoconym kocem.

Samotność patrzy na mnie z obrzydzeniem.

Zlewają mi się dni, zlewają noce.

Nie wiem, czy jestem już tylko wspomnieniem?

Cisza palcami jak na złość mi pstryka

Rytm spadających minut zapomnienia.

Niesie się echem zegarów muzyka

I mnie wprowadza w dziwny stan omdlenia.

Przykładam skronie do zimnej podłogi.

Zamykam oczy, by snem się wykupić,

Lecz mi pod kocem spacerują nogi

I wbrew mej woli pragną mnie ocucić.


Ref.

Więc patrzę w okno przytłumionym wzrokiem.

Na parapecie gołąb biały siedzi

I łypie na mnie bystrym, wścibskim okiem

I mnie uważnie bez dyskrecji śledzi.

Rozkładam ręce, aby go przytulić.

W nim dostrzegając wreszcie bratnią duszę.

Chyba nie mogę wciąż się w sobie kulić.

Za tym gołębiem poszybować muszę.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz