Dźwięk klucza w zamku wciąż budzi nadzieję,
Że się samotność wreszcie mną znudziła,
Lecz ta bezczelnie się w me oczy śmieje
Jakby w niej była wręcz nieziemska siła.
Spojrzawszy na mnie wypalonym okiem,
Nogi swe splata i ręce wyniośle,
Siedząc w fotelu naprzeciwko bokiem
Milczy, wręcz krzycząc i wrzeszcząc doniośle,
Aż się w mej głowie łokciami rozpycha
Pustka, co która myśli precz wypiera.
Czuję jak radość w mym sercu usycha
A dusza szaty na piersi rozdziera.
Ref.
Otwieram okno, żeby się ratować
I żeby uciec z piwnicznych pokoi.
To nic, że wcale nie umiem szybować.
Zderzenie z ziemią na pewno mniej boli.
Na parapecie stojąc z stopą w górze,
Rozkładam ręce niczym ptak do lotu
I muszę skoczyć, bo nie mogę dłużej
Znieść samotności niemego bełkotu.
Wpadam w ul rozmów oraz towarzystwa.
Muzyka stara się zagłuszyć smutek.
Wodospadami przelewa się czysta.
Nieważny sposób, lecz istotny skutek.
Dym papierosów wręcz połyka światło.
Jak w gabinecie luster się wnet czuję.
Przede mną jedno z nich w kawałki trzasło,
Reszta szyderczo wokół mnie wiruje.
Nagle się zdaje, że się świat zatrzymał.
Tłum stał się tylko podkładką z kartonu.
Ktoś mnie za rękę w tym momencie trzymał,
Mówiąc, że pora już wracać do domu.
Ref.
Otwieram okno, ażeby wyjść w porę
Żeby się wyrwać z zbyt ciasnych pokoi.
Głęboki oddech dość zachłannie biorę.
Świadomość skoczyć się wcale nie boi.
Na parapecie stojąc z stopą w górze,
Rozkładam ręce niczym ptak do lotu
I muszę odejść, bo nie mogę dłużej
Znieść za plecami huku i bełkotu.
Budzę się w kącie pod spoconym kocem.
Samotność patrzy na mnie z obrzydzeniem.
Zlewają mi się dni, zlewają noce.
Nie wiem, czy jestem już tylko wspomnieniem?
Cisza palcami jak na złość mi pstryka
Rytm spadających minut zapomnienia.
Niesie się echem zegarów muzyka
I mnie wprowadza w dziwny stan omdlenia.
Przykładam skronie do zimnej podłogi.
Zamykam oczy, by snem się wykupić,
Lecz mi pod kocem spacerują nogi
I wbrew mej woli pragną mnie ocucić.
Ref.
Więc patrzę w okno przytłumionym wzrokiem.
Na parapecie gołąb biały siedzi
I łypie na mnie bystrym, wścibskim okiem
I mnie uważnie bez dyskrecji śledzi.
Rozkładam ręce, aby go przytulić.
W nim dostrzegając wreszcie bratnią duszę.
Chyba nie mogę wciąż się w sobie kulić.
Za tym gołębiem poszybować muszę.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz