Jak Ziemia obraca się wokół Słońca
Tak człek wiruje na tarczy zegara.
Śladem wskazówek cierpliwie do końca
Żyć pełną piersią, jak umie, się stara.
Odgłos obcasów cykaniem zawodzi.
Spod butów lecą jak iskry minuty.
Na przemijanie pokornie się godzi,
Bo bezradnością wobec niej jest struty.
I tak o świcie, gdy tylko się zbudzi,
Rusza w sprawunki szlakiem udeptanym.
By być, się głowi, codziennością trudzi
Jakby niewolnik łańcuchem splątany.
Wieczorem wraca, aby w sen się wtopić,
A rankiem znowu z progu wystartować.
Czasem przyjemność uda mu się złowić,
Żeby nie zgłupieć i się zresetować.
A... gdyby przykład wziąć z ptaków pod niebem:
Wiatrem w ramionach w przestrzeń się unosić,
By na błękitach móc poznawać siebie
I radość światu śpiewem wdzięcznym głosić?
Gdyby tak zboczyć z już przetartej drogi,
Która nam ciąży przewidywalnością
I ogranicza jak kula u nogi,
Może by człowiek pałał życzliwością?
A tak zmęczony tym krążeniem w kole,
Stawianiem kroków na tarczy zegara,
I rzeczywistość ciągnący w mozole,
By być człowiekiem bezdusznie się para
I mimowolnie jak pies ciągle bity
Warczy na innych, topiąc się w zazdrości,
A prowadzony na za krótkiej smyczy
Zdolny jest raczej tylko do wrogości.
Gdyby więc można nieco mu popuścić,
Przekonać, że go nie szata określa
I jak motyla z pudełka wypuścić,
Może natura byłaby w nim lepsza?
Otoczon bowiem bytu gadżetami,
Które mu ciążą przy pasie kotwicą,
Dźwiga swe ego przypięte pasami,
Aż pot wyżera oczy, co nie widzą,
I w matni będąc dzień w dzień uwięzionym,
Dręczy sumienie, że wciąż ma za mało.
Swym zniewoleniem zaś będąc tłamszonym,
Będzie zawiścią truł ducha i ciało.
Stąd te konflikty na śmierć albo życie!
Byle kieszenie napchać i nasycić,
Bawiąc się ludźmi niemal wyśmienicie
I krwią na rękach szczycić się, nie brzydzić.
Przepraszam, ale na mnie chyba pora.
Wstaję od stołu stada hien, odchodzę,
By nie obudzić i w sobie potwora,
Na przynależność w sforze się nie godzę.
Odeń uciekam, gdzie pieprz miętą pachnie,
Kroplami rosy mocno przyprawiony,
Gdzie paprociami wiatr me ślady zatrze
A duch mój będzie jak gołąb puszczony
Szukał dla siebie spod obłoków czaszy
Drobnych okruchów sczerstwiałego chleba,
Bo mnie się szczęście inne zgoła marzy,
Co do którego niewiele potrzeba.
Zasuwam powiek ciężkie okiennice,
Ręce na boki sprężyście rozciągam...
Zaraz za wiatru żupan dłońmi chwycę!
Byleby latać, niczego nie żądam,
I na lazurze powietrza się wznosić,
Czując na skórze opuszki podmuchów.
Marząc na jawie, nie muszę już prosić,
Prócz chmur białego, anielskiego puchu.
I takie szczęście zgoła mi pasuje -
Proste, zwyczajne, nieco górnolotne.
Takiego szczęścia w życiu poszukuję,
Wierząc, że wreszcie kiedyś w nim odpocznę.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz