O!, trawy polne niczym tataraki,
Bo deszcz w was pluszcze jak wezbrana rzeka,
Rozwiane grzywą koni, co jednaki
Rytm kopyt – werbel do pędu rozgrzewa.
O!, trawy polne falą swoich kłosów
Rozczesujecie echo na przestrzeniach.
Każde źdźbło wasze podobne do włosów
Słomiany kolor zaplata w promieniach.
O!, trawy polne z koronką pajęczyn,
Co nicią spruwa coraz większe oczka,
Każda łodyga struną w niebo sterczy,
Liście zwijając w kształt drobnego loczka.
O!, trawy polne wiatr was w zaprzęg schwytał
I nad grzywami świszczy nagim batem,
Wodzami smaga, każąc biec z kopyta.
Łopocą gniewnie rękawy skrzydlate
I zda się, że w was jakieś pióro wszczepi,
Co mu z ramienia wyrwane zostało.
Cylindrem w drzewach gałęzie zaczepi.
Smoking odsłania jego wątłe ciało.
Czym się tak wzburzył wiatr nieokiełznany?
Co go z harmonii tak wyprowadziło?
Dyliżans pędzi przez wiatr kołysany
Jakby pod kołem wszystko się paliło.
A w napierśniku to wy trawy polne,
Co naszelnikiem piersiowym związane,
Rwiecie się w niebo jak zaprzęgi konne
Do dyliżansu pasem przywiązane
I prowadzicie w nieznane wiatr gniewny,
Który zasiada na koźle powozu.
Spod kół się kruszy pył złocisto-srebrny,
Rozprzestrzeniając w świat wilgotność chłodu,
A tuman liści kłębi się pod stopą,
Jak pozostałość po waszym galopie.
Przez szprychy koło cedzi lepkie błoto.
Pęd się odbija w górę!,… ziemie kopie,
Więc patrzę na was z tęsknotą w źrenicach,
Pod parasolem stojąc zamyślona.
Spieniona fala mnie wasza zachwyca,
Wasza natura – ta nieposkromiona
I wówczas wolność na swym ciele czuję.
Dusza przeze mnie przenika na zewnątrz.
Rzucam parasol, ramiona prostuję.
Nie dbam!: dlaczego?, dokąd? czy… na pewno?
I tak mijana przez wiatr rozpędzony,
I obmywana deszczu pieszczotami
Słyszę w oddali świat mój porzucony,
Który gdzieś gaśnie w kroplach za plecami,
I niczym bańka mydlana w błękitach
Coraz się wyżej wznoszę mimo woli.
O! trawy polne, których dźwięk kopyta
Łagodzi, koi wszystko, co mnie boli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz