piątek, 18 września 2020

W POBOŻNOŚCI

Prosiła Zuzanna Boga o pociechę,

Również jej małżonek chciał mieć tę uciechę,

Więc oboje razem bardzo się modlili

I dniem oraz nocą mocno się trudzili,

By sobie zmajstrować małego dzieciaczka –

Prześliczną dziewczynkę, zdrowego chłopaczka,

I pomiędzy pracą, pomiędzy pacierzem

Mąż Zuzannę ganiał jak na głodzie zwierzę,

Aż pewnego razu Zuzia zaciążyła,

Dorodnego syna szczęśliwie powiła.

Wielka była radość w sąsiedztwie, w rodzinie,

Więc w błogosławieństwie życie słodko płynie.

Po miesiącu na chrzcie Józef jemu dali.

„Niechaj Bóg pomnoży” – pokornie błagali.

Jak przystało na to święte Józka imię,

Które chwałą dzięki Biblii po dziś słynie,

Które to oznacza: „niechaj Jahwe przyda”,

Pracowity Józek jest, no i nie! brzydal,

I dyskretny, i sumienny, i uczynny,

I że często podrywany, toż niewinny.

Żadnej pannie nie odmówi, bo nie umie.

Każdą pannę, co w potrzebie, to rozumie.

Żadnej zatem nie odrzuca, nie odmawia,

Bowiem chętnie Józek wszystkim wszem pomaga.

Nie rozwiązłej to natury jest przyczyna,

Że u Józka zawsze puszy się pierzyna,

A nadmiernej wrażliwości na kobiety,

Co w potrzebie i do niego lgną !,niestety.

Tak pocieszał Józek żonę od młynarza,

Z której córką sypiać często mu się zdarza,

I Jadwigę – siostrę pana organisty,

Chromą Ewę – pielęgniarkę od dentysty.

Na plebani gospodynię też pocieszał,

Gdy w kościele na choince lampki wieszał,

Przy zakupach ekspedientkę na zapleczu

I Jagodę, co pasała gęsi w mleczu,

Przyjaciółkę własnej mamy nieszczęśliwą,

Co z piekarni przynosiła im pieczywo…

Trudno zliczyć, ile kobiet Józek wspierał.

Wszystkie cenił!, nie wybrzydzał, nie przebierał.

Oprócz tego pomagania im w potrzebie,

Żyłże Józek bardzo skromnie, bo o chlebie,

I do pracy czy fizycznej, umysłowej,

Czy to ciężkiej, czy niekiedy też lajtowej

Szedł z ochotą, bez zbędnego narzekania.

Miał smykałkę do roboty i kochania,

Lecz w niedziele, wszystkie święta leniuchował.

Panem Bogiem się za bardzo nie przejmował

I pacierzem dnia nie kończył, nie zaczynał,

Chociaż nigdy nie pił dużo, nie przeklinał.

Matka Józka ciągle z troską pouczała,

Przed obrazem Matki Bożej wciąż płakała:

„Co to będzie ma Maryjo z moim Józkiem,

Gdy się życie wnet okaże dlań za krótkie?

Gdzież to szczęście wymodlone się podzieje,

Jak mój Józio przed swą śmiercią nie zmądrzeje?”

„Bój się Boga! – prosi matka swego syna –

W bezbożności ognia piekieł jest przyczyna.

Kiedy wreszcie się syneczku ustatkujesz?

Zważ!, na zgubę swą kochany postępujesz.”

Jednak Józek dłonie matki w rękach trzyma

I policzki rozbawieniem swym wydyma.

„Niechże mama się nie martwi, bardzo proszę.

Z trudem troskę drogiej mamy w sercu znoszę.

Jestem młody, mam przed sobą całe życie.”

Na te słowa do dom puka śmierć o świcie

I do Józka słodkim słowem zagaduje:

„Czas się skończył, więc cię Józiu dziś spakuję.”

Józek zerwał się, przez okno czmychnął sprytem,

Za nim diabeł dudni w ziemię swym kopytem.

Józek do bram od Królestwa Niebios biegnie,

Ale zda się, że zupełnie niepotrzebnie,

Bo na bramie kartka wisi: „Zaraz wracam”

Wraz z dopiskiem, że pobożność się opłaca.

Zamarł Józek w swoim wielkim zaskoczeniu.

Za nim diabeł sapie, dyszy w go gonieniu.

Józek dłońmi szarpie bramę przerażony.

Widać, że chce do Królestwa być wpuszczony.

Jednak kłódka na łańcuchu ciężko zgrzyta.

W tym momencie prawda jasna jest odkryta:

Miłosierny bywa pan Bóg Sprawiedliwy

I w osądzie czynów ludzkich też uczciwy,

Że jak człowiek Jemu często dokazuje,

Ta mu Pan Bóg tę serdeczność okazuje,

Więc gdy Józek lamentuje, drżąc przy bramie,

Nagle święty Piotr z lampionem przed nim stanie

I spokojnym głosem szepcząc, oznajmuje,

Że Bóg Ojciec pod pierzyną leniuchuje

I jak Józek czy w niedziele, czy też w święta

O Nim nigdy i przenigdy nie pamięta,

Tak Bóg teraz tymże samym to sposobem

Chce spokojną pozostawić sobie głowę.

„Idźże sobie. – Piotr do Józka zagaduje –

Jak ty w życiu, tak Bóg teraz postępuje.

Nie zakłócaj Mu spokoju jak przywykłeś.

Egoizmem i lenistwem Niebu zbrzydłeś.”

„Miejże litość! – błaga Józek na kolanach –

Żem umarły, tom zobaczył dzisiaj z rana.

Nie zdążyłem do spowiedzi, do Komunii.

Budźże Boga!... Miłosierny, to zrozumi.”

„Dajże spokój! – wtrąca Piotrek z rozgniewaniem –

Pogardziłeś Panem Bogiem, Zmartwychwstaniem.

Miałeś życie w lat trzydzieści trzy zamknięte

I nie dbałeś nigdy o to, co jest święte.

Żałowałeś choć godziny Panu swemu,

Więc i teraz nie zawracaj głowy Jemu.

Jesteś młody, masz przed sobą całą wieczność.

Idź do diabła! Gadam z tobą wszak przez grzeczność.”

Piotr odchodzi, a pod bramą Józek płacze.

Serce jemu z przerażenia drży, kołacze.

Pięścią w piersi Józek wali: „Moja wina.”…

„W twojej winie – mówi diabeł – jest przyczyna

Mego triumfu, że do siebie cię zaproszę.

Idź przede mną w dół po schodach, bardzo proszę.” –

Skłonił diabeł grzbiet w pokłonie ironicznie,

Śmiechem dudniąc pod błękitem wręcz tragicznie.

Sunie Józek, w bezradności łamiąc ręce,

Aż mu w duszy ból rozsadza smutne serce.

Jeden morał z tej historii do nas mówi –

Niechaj nikt go w bezmyślności swej nie zgubi!:

Choć żeś młody, zadbaj teraz o swą duszę,

By po śmierci nie dopadły cię katusze.

Nigdy nie wiesz, kiedy życie twoje zgaśnie.

Może teraz na twym progu śmierć jest właśnie?...

Żyj pobożnie, jak ci Pan Bóg nakazuje,

Bo choć zgrzeszysz, to na pewno się zmiłuje

I gdy dotrzesz do bram Niebios w niepewności,

Czyś zasłużył na oznakę wszak Miłości,

To z pewnością ułaskawi cię Zbawienie

I rozsuną się przed tobą wrót promienie,

A ten, który w życiu drogę sobie skraca,

Na bram prątkach ujrzy napis: „Zaraz wracam”.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz