Wydawało się Zdzichowi,
Że ma dobre, złote serce,
I dlatego Zdzich się głowi,
Czemu nikt go kochać nie chce.
Chlebem, solą się podzieli
I ugości z serdecznością,
Lecz gdy tylko gniew go zdzieli,
Staje Zdzisiek w gardle kością
I wybucha pianą złości,
„-urwą” rzuci oraz „-ujem”,
Po lawinie tych przykrości
Zdzisiek ciągle nie pojmuje,
Czemu większość go unika
I szerokim mija kołem?!...
Ma nasz Zdzisiek dwa oblicza
I skłonności niewesołe
Do najbliższych poniżania,
Przeklinania ich w amoku,
Dobrych imion ich deptania.
Drwi, że łzy ktoś dusi w oku,
Bo w przypływie gniewnej złości
Tylko Zdzich ma przywileje,
Aby zadać cios przykrości
Komuś, kto jest łatwym celem,
A gdy z siebie już wyrzuci
Jad wściekłości niepotrzebny,
Gdy w kimś spokój złością skłóci,
Gdy już zada ból bezczelny,
Do codziennych spraw powraca,
Jakby nic się nie zdarzyło,
I choć w Zdziśku zła jest sprawca,
Żyje, jakby tak nie było.
Przykre skutki tej postawy
Niszczą życie towarzyskie.
Zdzich nie widzi tak tej sprawy
I na kogoś winy wszystkie
Zwala wielkim oburzeniem,
Nie znajdując w sobie skruchy.
Każdy z gorzkim przerażeniem
Tych oskarżeń łowi słuchy,
W których Zdzich obarcza innych
Za relacje czci niegodne
I w uporach swych dziecinnych
Myje ręce, co podobne
Do Piłata dłoni w wodzie.
Zdzich szczęśliwy w przekonaniu,
Bo sumienie go nie bodzie,
Wciąż się dziwi, gdy w rozstaniu
Porzucany bywa często
Przez znajomych poniżanych.
Zdzich do normy wraca prędko
Mimo słów lekko rzucanych.
Miejmy zatem wzgląd na Zdzicha
I panujmy nad ustami,
Bo gdy wokół wszystko zdycha,
Może... żeśmy winni sami?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz