O tej
świeżości mojej duszy marzę,
Która się
sieje tuż przed wschodem słońca,
Unosząc hostię
złota nad ołtarze
W powolnym
rytmie jak roślina pnąca.
O tej
świeżości mojej duszy marzę,
Która jest w
stanie ukołysać zmysły –
Tej, co
skąpana w mgły zroszonej parze
Lśni
orzeźwieniem jak kryształ przejrzysty.
Gdy staję w
oknie o uśpionej porze
Przed
jakimkolwiek przebudzeniem życia,
Widzę
ciemności bezgraniczne morze,
Za którym tli
się nadzieja spowita
Niczym
kościelny, co rozpala świece
Purpurą ognia
kreślące próg świata.
Drzewa
błagalnie rozkładają ręce.
Wiatr na ich
dłoniach różańce przeplata.
Wtem na
horyzont świt wstępuje blady
W ornacie
wschodu ucałować ziemię.
Noc na
kolanach bez zbędnej parady
Pochyla głowę
kładąc w hołdzie cienie,
I chórem
ptaków rozbrzmiewa Hosanna!,
Trawy się
ścielą oddając cześć Stwórcy,
Światłość się
mieni niczym z nieba manna,
Zapowiadając
czas aktywnie twórczy
I w tym
momencie cudem uroczystym
Zdają się
kroplą spijane minuty…
Wiatr chlebem
pachnie, jak i winem krwistym.
Świat się
zanurza w tonie niemej nuty…
Lecz o
zachodzie wznowi swe milczenie,
By w
pokorności przed nadejściem nocy
Złożyć za
wszystko szczere dziękczynienie…
Tymczasem w
zgiełku się codzienność sączy;
A mnie się
marzy wciąż świeżość mej duszy,
Co łzą
oczyszcza oko przemęczone.
Niejedno jeszcze
ją wzruszeniem skruszy
Zanim me życie
będzie zakończone.
Niech pozostanie
świeża w orzeźwieniu
Jak to poranne,
powolne wstawanie
I niechaj zawsze
w pobożnym milczeniu
Traktuje siebie
jak ofiarowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz