Wciąż każdym
krokiem na spotkanie z Tobą
Tnę wstążki
ścieżek na drobne kawałki,
Przechodząc w
czasie z podniesioną głową
Bez
walizeczki, plecaka czy siatki,
Bez
czekoladek, kwiatów, albo wina,
Ale z radością
i miłością w sercu
Jak prosta,
zwykła i szczera dziewczyna,
Co pajęczyną
zda się na Twym ręku.
Nie mam za
wiele by Cię czymś ucieszyć –
Tylko
świadomość, że Ciebie zobaczę
I że się muszę
dziś ze wszystkim spieszyć,
Więc ze
wzruszenia cieszę się i płaczę.
Mogę wyruszyć
w podróż nawet teraz.
Ma ekscytacja
przypina mi skrzydła.
Czekałam na to
spakowana nieraz,
Ale
codzienność chwytała mnie w sidła.
Wewnętrzny
spokój i ducha ugoda
Na zegar
patrzą z oka przymrużeniem.
Swą dłoń mój
anioł na pewno mi poda,
Aby próg minąć
z bezpiecznym wytchnieniem.
Mam tylko
jeden dylemat dręczący –
Kolana zbite,
łokcie podrapane,
Oczy łzawiące,
jak i nos siorbiący,
Usta słowami
krwiście podrapane.
Nie mam
sukienki, bucików błyszczących
Czy kapelusza
ze lśniącą kokardą,
A pod obcasem
grunt grzechu ciążący
I ciężar dłoni
podawanej hardo.
Czy taką córkę
w chodakach za dużych
Przyjmiesz mój
Panie i wybaczysz wszystko?
Mnóstwo
trudności doznałam w podróży,
Na boso
biegnąc przez życia ściernisko
I chociaż
chciałam być zupełnie inną,
Lepszą,
ładniejszą i nie byle jaką ,
To jestem słabą,
mizerną i winną,
Istotą zwykłą i
po prostu… taką.
Chciałam się jakoś
schludnie przygotować
Na to spotkanie
z Tobą, dobry Panie,
Żeby nie musieć
twarz w swych dłoniach chować,
A mimo wszystko
wstrętne mam ubranie.
Nie godna jestem
by spotkać się z Tobą
W brudnych rajstopach,
w spódnicy podartej,
Lecz idę prężnie
z podniesioną głową,
Bo nie odrzucisz
Swej córki upartej,
Ojcowskim gestem
wtulisz mnie w ramiona,
Pocałunkami poukładasz
myśli.
To nic, że ciało
powolutku kona,
Gdy duszy szczęście
na jawie się wyśni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz