Stanąłeś w
progu jak gość nieproszony,
Bez
zapowiedzi, jak i bez pukania.
Widzę, żeś
drogą potwornie zmęczony
W strzępach
brudnego od kurzu ubrania,
Więc ci nie
mogę odmówić gościny,
Bo żal się we
mnie wzbiera niezmierzony,
Gdy widzę
gorycz twej cierpiącej miny
I żeś samotny,
przez innych wzgardzony.
Usiądź przy
stole zrobię ci herbaty,
Posilę nieco
strawą z mego garczka.
Widać żeś
przeszedł niezmierzone światy
I że za tobą
jest ciężka tułaczka.
Siądźże
spokojnie i nie bój się proszę.
Niczego tobie
wytykać nie będę,
Choć to przez
ciebie trudny żywot znoszę
I z dnia też
na dzień w bezsilności więdnę.
Nie mam
sumienia, by ciebie przegonić,
By precz!
gdzieś posłać przekleństwa chłostaniem.
Nie chcę wszak
z ciebie łez żałości ronić
Lub i
zadręczać moim narzekaniem.
Na nic się zdała
twa podłość, złośliwość,
Na nic intrygi,
knucia uszczypliwe
I w codzienności
twoja uciążliwość
Czy zachowanie, najmniej!, niegodziwe;
Lecz na ten moment
zostawmy to wszystko,
Co nas odróżnia
i dzieli potwornie.
Współczucie we
mnie wzbudziło się iskrą
I znieść nie mogę,
że drżysz nieprzytomnie.
Pokroję ciasto
z rabarbarem w miodzie,
Szaszłyków tłustych
na talerz ci włożę
I nie pozwolę byś
ruszył o głodzie,
I do nieszczęścia
ręki nie przyłożę.
Niech chociaż jedno
będzie z nas spełnione
I niech choć jedno
trwa w słodkiej radości,
Bo moje serce smutkiem
poruszone,
Skłania mnie przeto
do tej życzliwości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz