Patrzę na ciebie człowieku
O twarzy smutkiem zoranej.
Masz już za sobą pół wieku
I ciężar miny przegranej.
Oczy twe szklą się trucizną.
Oddech promilem skażony.
Głowa przeraża siwizną.
Kark w ziemię wrasta zgarbiony.
Na wąsach rdza od tytoniu
Skapuje w usta bezzębne.
Krok chwiejny... oby cię doniósł,
Bo zda się ścięty obłędem.
Broda opada na piersi
Jak kępy przekwitłej trawy.
Twe życie w siatce się mieści,
A ty mówisz: „Nie ma sprawy”
I uśmiech na twarz przyklejasz
Jakby cię nic nie zraniło.
Mnie tego kłamstwa nie sprzedasz.
Wiem, że się coś wydarzyło,
Co cię wygnało na chłody,
Na, w parku, starą ławeczkę.
Niby masz mnóstwo swobody…
Żal, że cię życie już nie chce,
Więc, sobie z bólem nie radząc,
Zaglądasz wciąż do kieliszka,
Wszystkim wokoło wciąż wadząc.
Łzą twa źrenica się błyska.
Przysiadam się jak przypadkiem.
Ty na mnie patrzysz zdziwiony.
Każdy omija twą ławkę
Jakbyś był trądem trawiony.
Uśmiecham się więc do ciebie,
Zahaczam coś o pogodzie,
Błądząc spojrzeniem po niebie.
Rozwijam słowo po słowie.
Widzę wzruszenie w twej mowie
Ciała, co zimnem chłostane.
Drapiesz się tylko po głowie.
Wstyd solą wżera się w ranę,
Więc nie wiesz jak się zachować
I co w tej chwili powiedzieć.
Nie wiesz, czy musisz się schować
I czy ci wolno tu siedzieć?!…
Zazwyczaj jesteś jak zjawa.
Nikt nie zna twego imienia.
Los tam cię stawia, gdzie stawia
Bez zgody i pozwolenia,
I tylko echo cię szeptem
W rozmowie wciąż poniżało,
Szydząc, że nikt ciebie nie chce…
Goryczą ci się przelało.
Tymczasem ja w tobie widzę
Możliwość mojego życia.
Tobą się zatem nie brzydzę
I nie mam nic do ukrycia.
Dziś mnie się wszak poszczęściło.
Nie wiem, co stanie się jutro.
Z tobą z pewnością tak było.
Dźwigasz historię swą smutną.
Nie znamy dnia ni godziny,
W których nas może los okraść.
Na oślep wciąż gdzieś pędzimy,
Mogąc ze szczęściem się rozstać.
Trącamy w drodze bezdomnych
Jakbyśmy siebie gubili
W dążeniu do celów płonnych…
Gdzieśmy wrażliwość stracili?!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz