Pokłóciły się w kartonie ze sobą bombki
Ze szkła robione, plastiku i koronki.
Przepychały się w pudle, stukając, szeleszcząc
I brzydkim nazewnictwem wobec siebie
wrzeszcząc,
Każda bowiem to siebie za godną uznała,
Aby na gałązce choinki się huśtała,
Zdobiąc drzewko świąteczne wręcz w
królewskiej krasie
W bożonarodzeniowym, wyjątkowym czasie.
Każda zatem w kartonie nadyma się, puszy,
Szturcha sąsiednią bombkę, gdy ta się
poruszy.
Każda pragnie z pudełka wyjść jakoby
pierwsza,
Bo przecież najzgrabniejsza, no i
najpiękniejsza.
Kipi opakowanie wstrętną awanturą,
Aż kurz z pokrywki leci szarosiwą chmurą.
„Ja jestem najładniejsza, wielokolorowa.”
„Ale – wtrąca się inna – ty jesteś matowa.
Od ciebie – złośliwości nie szczędzi sąsiadce
–
To blask się nie odbije mieniącym się
światłem.
Będziesz wyglądała przeciętnie oraz skromnie.
Nie możesz się porównać z niczym przecież do
mnie.
Ja szkiełka politurą lśnię cała brokatem,
Który dzięki lampkom bogato iskrzy światłem…”
„Ale kolor masz całkiem zwykły, nieciekawy –
Dorzuciła kolejna grosz swój do tej sprawy –
I zlewasz się z igliwiem naszej choineczki.
Nikt zielonej w zielonym nie dojrzy
bombeczki.
Ja, to co innego! Mam odcień purpurowy,
Ze wszystkich to kolorów zacnie wyjątkowy,
Więc gdzie mnie nie powieszą, tam widoczna
będę…”
„Myśleć tak o sobie nietaktem jest i błędem –
Burknął sopel srebrzysty ze szkła ulepiony
I brokatem białym, jak mrozem, ozdobiony. –
Toż wiadomo, że zimą Boże Narodzenie,
Więc na pewno mnie spotka takie wyróżnienie,
Że gałęzie ozdobię na wzór srogiej zimy…”
„O, przepraszam najmocniej! To my wystroimy
Choineczkę, co właśnie opuściła bory” –
Rzekły zniecierpliwione, szklane muchomory
W czerwonych kapeluszach z białymi plamkami,
Przepychając się w pudle śnieżnymi nóżkami.
„Co za nonsens – powiada plastikowa śnieżka,
Leżąca w kartoniku tuż obok orzeszka. –
Wszystkim przecież wiadomo, że śnieg zimą
leci,
Więc na pewno mnie pierwszą wezmą z pudła
dzieci.”
„Och, sąsiadko – wtem orzech nagle protestuje
–
Ja bogactwo, majętność wszak symbolizuję,
Zatem pierwszy zasiądę na zaszczytnym miejscu,
Aby się zadość stało w przyszłym roku
szczęściu.”
„Bezczelność i bzdura! – oburzyły się bombki.
–
My będziemy piękniejsze, bo myśmy z koronki.
Nie ma dostojniejszej ozdoby poza nami.
Zachwycimy wszystkich plecionymi nitkami.
Choinka będzie lśniła jak w królewskiej szacie…”
„Co wy tu za bajeczki nam opowiadacie?!” –
Wrzało w pudle, w kartonie od tej awantury,
Aż się bombki potłukły, wyleciały wióry.
Zasmuciły się dzieci, nie mając ozdoby.
„Zaczekajcie! – rzekł tata. – Ja, jak byłem młody,
Ubierałem choinkę bardzo smakowicie,
Zatem i wy w tym roku też jak ja zrobicie.”
I stanęła choinka w bordowych jabłuszkach,
Co światło odbijały w swych pękatych brzuszkach.
Pachniały na gałęziach zdobione pierniki
I zawisły w igliwiu szyszki, koraliki,
Cukiereczki, łańcuchy z papieru zrobione.
Oj, nie były potrzebne bombki potłuczone,
Bo choinkę naprawdę zdobią sentymenty
I ten ładnie ją stroi, kto tym jest przejęty
I kto serce w to wkłada, nie pstrokate rzeczy.
Prosty wystrój jest piękny, no i pychę leczy,
Więc się bombkom nie zdała na nic awantura
I spotkała je kara słuszna, choć ponura,
Bo z bombkami jak z ludźmi – każdy wyjątkowy
I żeś lepszy… - niech Tobie nie przyjdzie do głowy.
Każdy człowiek jest bowiem jak na wagę złota.
Niech zaprzeczyć Ci temu nie przyjdzie ochota.
Zazdrość, pycha i mściwość wszak się nie opłaca,
Bo los każdą złośliwość w dwójnasób odpłaca,
I pamiętaj!, że Ciebie nie ozdobi szata,
Jeśli w Tobie jest dusza dumna, niebogata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz