sobota, 11 grudnia 2021

W ADWENCIE

Topi się zegar jak z kranu woda,

Dźwiękiem uderza w blaszane wiadro,

Lecz świat oszalał – jest taka moda:

Oczekiwanie w zgiełku przepadło,


Więc ciągle człowiek za czymś przyspiesza,

Oddechem pośpiech próbuje ścignąć,

Świadomość bycia jak płaszcz odwiesza

W lęku, że może mu życie mignąć.


Tymczasem wszystko sam przeskakuje.

Z kieszeni sypie się chwil drobnica…

Adwent, by zwolnić, nas nawołuje,

Choć już listopad dziwnie zachwyca,


Nie dbając wcale o czas zaduszny

A okradając grudzień z bogactwa…

Rytm codzienności bywa okrutny

Jakoby w szale swego wariactwa.


Jeszcze igliwie rdza nie przetrawi,

A już nam trzeba będzie post zacząć.

Żrącym oddechem pierś płuco dławi,

A nad głowami wciąż wrony kraczą,


Aż trudno zgadnąć, która godzina

I która wiosna na krnąbrnym grzbiecie.

Czy dzień się kończy a noc zaczyna?

Wszystko się miesza, kręci i plecie.


Siedzę pod oknem w grubym szlafroku.

Na stole szyszki pomalowane.

Za szybą lecą łzy obce oku

I błądzą chmury czymś zatroskane.


Pod ścianą stoi naga choinka…

Już się żywicą nie perfumuje.

Po wszystkim spłonie w ustach kominka,

Mieszkanie ciepłem swym poczęstuje,


Ale w tym właśnie bliskim momencie

Zda się zapraszać do dekoracji…

Ci wszyscy mają cudowne szczęście,

Którzy zasiądą wszak do kolacji


W gronie najbliższych i szczerych ludzi,

Których im wieczny sen nie odebrał.

W moim zaś sercu żal przeszłość budzi,

Bo stół z bliskimi w wspomnieniach przepadł...


Teraz jak echem wołana z dali.

Patrzę za tymi, z którymi byłam…

Ogień się kuchni kaflowej pali.

W pokoju pachnie choinka żywa,


A na niej jabłka, cukierki, bombki,

A pod nią pudła wstążką związane.

Na stole śledzia i karpia dzwonki,

Pierogi, uszka w barszczu skąpane,


Makowców strucle i kompot z suszu,

Kapusta z grochem, zupa grzybowa,

Siano wsunięte w płótno obrusu,

Gałązka w bombkach… zda się jodłowa.


I stoję z dziadkiem cicho przy oknie,

Na niebie śledząc pierwszej gwiazdeczki.

Świat w płatkach śniegu tonie i moknie.

Wiatr w biegu trąca sopli dzwoneczki.


Później kolędy na głosy w parze,

Rozmowy długie, pełne miłości

I radość wrząca w tym pięknym gwarze,

I mnóstwo ciepła w serc cierpliwości…


Z rzęs kropla wzruszeń spadła z łoskotem.

Z wami przy stole już nie zasiądę.

Dźwiga ma dusza gorzką tęsknotę.

Po pustym domu wzrokiem swym błądzę,


Trzymając w dłoni dla was opłatek,

Którym nie zdołam już się podzielić.

Czuję ogromną, bolesną stratę…

I świat się nawet śniegiem nie bieli.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz