Wielkanocny Zając zgubił się, pobłądził,
Bo wyruszył w podróż i nawet nie sądził,
Że z wiosny przeskoczy w zimę pełną chłodu,
Że mu przyjdzie cierpieć i z mrozu, i z głodu.
Szukał więc schronienia w nie lada pośpiechu,
Skacząc i nurkując w srebrnych puchach śniegu,
A gdzie łapki odbił, tam cukierkiem sypnął.
Schował się w pierzynę płatków – nagle czmychnął!,
Tu kicnął, tam kucnął uchem się zdradzając,
Ciepłego schronienia w rozpaczy szukając.
Za nim stada lisów, wilków podążają,
Bo głodem okrutnie biedne przymierają.
Zając, przeczuwając zaś los nieprzychylny,
A rzadko w przeczuciach bywał Zając mylny,
Uciekał ścigany swych skoków zygzakiem,
Znacząc ślady łapek cukierkiem, lizakiem.
Wtem zobaczył blade światełko z okienka.
Podszedł do chałupy i ostrożnie zerka,
Do domu lękliwie w szyby zaglądając
I przez kwiaty z mrozu wzrokiem się wdzierając,
A tam pod kominkiem, w którym drżą płomienie,
Stoi choineczka – na niej lśnią promienie
Świateł, co się w bombkach gwiazdą odbijają
I wszem diamentami srebrzyście migają;
A tam ciepłe wiszą z futerkiem skarpety,
Leżą skrzące nitką złocistą serwety,
Misy z piernikami oraz z makowcami
I z herbatnikami, jak też z orzechami.
Rozmarzył się Zając pod oknem czatując
I nastrój Świąt swoich Wielkanocnych czując,
Zatem nie zwlekając w drzwi z drewna zastukał,
W które niecierpliwie i natrętnie pukał.
Wtem zamek zazgrzytał, zawiasy jęknęły.
Renifery w progu przed gościem stanęły.
Zając przerażony w tył dwa razy skoczył,
Wytrzeszczając w strachu swe brązowe oczy.
Wnet – „Kto to?” - głos basem z domu się wyrywa.
„Jakaś powsinoga!” - Rudolf się odzywa.
Kometek, Amorek gościa obwąchują,
A Tancerz i Fircyk porożem falują.
Błyskawiczny, Pyszałek przy Zającu skaczą,
Złośnik, Profesorek, oddychając, charczą
Jakoby z niesmakiem, niezadowoleniem.
„Czego szuka u nas?!” - padło zagadnienie,
Po którym się nagle zjawił siwobrody
W czerwonym kubraku na siarczyste chłody.
„Zając Wielkanocny?!” - Mikołaj się zdziwił -
„Czy to żart jest jakiś, czy Zając prawdziwy?”
Zając tupnął łapą, sypiąc cukiereczki,
Na piersi krzyżując swe przednie łapeczki.
W swym przypływie złości, której nie ukrywał,
Nic powiedzieć nie mógł, bo zębem wygrywał
Dźwięk mrozu, co kruszył przemarznięte kości,
Nie mając współczucia ani też litości.
„Wejdź, proszę – Mikołaj w gościnę zaprasza. -
Niech schronieniem będzie ta chałupina nasza
Dla takiego, jak ty, przybysza dziwnego
Co się wdarł do Bożonarodzeniowego
Święta, które w grudniu, a nie wiosną bywa.
Cóż ciebie to zimą w me progi przyzywa?!”
Zając zęby szczerzy oraz łapki grzeje.
Trudno rzec, czy zły jest, czy się tylko śmieje -
Tak zimno wygięło pyszczek dziwną miną,
Że nie sposób zgadnąć, co jest jej przyczyną:
Czy strach albo radość, niezadowolenie,
Czy szaleństwo zmysłów albo przestraszenie.
„Masz – rzecze Mikołaj – herbatę z cytryną
Doprawioną miodem i słodką maliną.
To zaraz cię rozgrzeje, mowę przywróci,
Wszystkie zmysły ciepłem natychmiast ocuci.”
„Jak się mogę odwdzięczyć?” - Zajączek pyta
Nakarmiony hojnie, jak również do syta.
Mikołaj brwi ściągnął, skubnął palcem brodę.
„Rzuć – rzecze – w prezenty dzieciom na osłodę
Cukierków, lizaków i czekolad krocie.
Uszczęśliwią dzieci te twoje łakocie.”
Tak powstała prężna, potężna współpraca,
Co strat nie przynosi, tylko się opłaca,
Bowiem niesie radość i zadowolenie
Czy to jest Wielkanoc, Boże Narodzenie,
Gdyż dzieci prezenty w tym czasie dostają
I na Święta zawsze w napięciu czekają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz