Topi
się zegar jak z kranu woda,
Dźwiękiem
uderza w blaszane wiadro,
Lecz
świat oszalał – jest taka moda:
Oczekiwanie
w zgiełku przepadło,
Więc
ciągle człowiek za czymś przyspiesza,
Oddechem
pośpiech próbuje ścignąć,
Świadomość
bycia jak płaszcz odwiesza
W
lęku, że może mu życie mignąć.
Tymczasem
wszystko sam przeskakuje.
Z
kieszeni sypie się chwil drobnica…
Adwent,
by zwolnić, nas nawołuje,
Choć
już listopad dziwnie zachwyca,
Nie
dbając wcale o czas zaduszny
A
okradając grudzień z bogactwa…
Rytm
codzienności bywa okrutny
Jakoby
w szale swego wariactwa.
Jeszcze
igliwie rdza nie przetrawi,
A
już nam trzeba będzie post zacząć.
Żrącym
oddechem pierś płuco dławi,
A
nad głowami wciąż wrony kraczą,
Aż
trudno zgadnąć, która godzina
I
która wiosna na krnąbrnym grzbiecie.
Czy
dzień się kończy a noc zaczyna?
Wszystko
się miesza, kręci i plecie.
Siedzę
pod oknem w grubym
szlafroku.
Na
stole szyszki pomalowane.
Za
szybą lecą łzy obce oku
I
błądzą chmury czymś zatroskane.
Pod
ścianą stoi naga choinka…
Już
się żywicą nie perfumuje.
Po
wszystkim spłonie w ustach kominka,
Mieszkanie
ciepłem swym poczęstuje,
Ale
w tym właśnie bliskim momencie
Zda
się zapraszać do dekoracji…
Ci
wszyscy mają cudowne szczęście,
Którzy
zasiądą wszak do kolacji
W
gronie najbliższych i szczerych ludzi,
Których
im wieczny sen nie odebrał.
W
moim zaś sercu żal przeszłość budzi,
Bo
stół z bliskimi w wspomnieniach przepadł...
Teraz
jak echem wołana z dali.
Patrzę
za tymi, z którymi byłam…
Ogień
się kuchni kaflowej pali.
W
pokoju pachnie choinka żywa,
A
na niej jabłka, cukierki, bombki,
A
pod nią pudła wstążką związane.
Na
stole śledzia i karpia dzwonki,
Pierogi,
uszka w barszczu skąpane,
Makowców
strucle i kompot z suszu,
Kapusta
z grochem, zupa grzybowa,
Siano
wsunięte w płótno obrusu,
Gałązka
w bombkach… zda się jodłowa.
I
stoję z dziadkiem cicho przy oknie,
Na
niebie śledząc pierwszej gwiazdeczki.
Świat
w płatkach śniegu tonie i moknie.
Wiatr
w biegu trąca sopli dzwoneczki.
Później
kolędy na głosy w parze,
Rozmowy
długie, pełne miłości
I
radość wrząca w tym pięknym gwarze,
I
mnóstwo ciepła w serc cierpliwości…
Z
rzęs kropla wzruszeń spadła z łoskotem.
Z
wami przy stole już nie zasiądę.
Dźwiga
ma dusza gorzką tęsknotę.
Po
pustym domu wzrokiem swym błądzę,
Trzymając
w dłoni dla was opłatek,
Którym
nie zdołam już się podzielić.
Czuję
ogromną, bolesną stratę…
I
świat się nawet śniegiem nie bieli.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl