Pokazałeś mi, Panie, jak kochać;
Przeprawiłeś przez morze trudności.
Nie zostawiaj i dalej mnie prowadź
Jako światło w tunelach ciemności.
To, że Jesteś, pozwala mi wierzyć
W przyszłość, która ma życia znaczenie.
Z Tobą tylko potrafię się zmierzyć
Z tym, co w duszy ma silne korzenie
I co wrosło w nią bluzgiem rzucone
Jak splunięciem zawiści z ust mściwych.
Czy to będzie w mym sercu stłumione,
By się pozbyć emocji fałszywych?
Odzierałeś mnie, Panie, powoli
Z uzależnień od ludzi i świata.
Przeogromnie człowieka duch boli,
Gdy się mądrość z naturą w nim brata.
Teraz patrzę inaczej na wszystko
Niźli wtedy, gdy byłeś mi obcy.
Byłam kiedyś i głupią, i brzydką.
Uzdrowiłeś miłością me oczy.
Widzę świat, który topi się w gnoju
Z krwią zastygłą na dłoniach i łonie.
Śmierć na straży świętego spokoju
Wszystkich wokół bezdusznie, ssąc, chłonie.
Lecą z nieba łzy Twojej rozpaczy.
Gniewem echo jak pięścią uderza.
Piorun przestrzeń szramami zaś znaczy,
Gdyż się tłum prawom Twym sprzeniewierza.
Oceany z obłoków spływają
Pożerają stopniowo ląd cały.
Ławicami w nich trupy pływają,
Roztrzaskując się na dnie o skały,
Więc się miesza wód toń z śluzem ciała
I gęstnieje, i cuchnie padliną.
Galaretą zgnilizny stężała
Powódź czasów, co gasnąc, przeminą.
Przyspieszyły zegary zdyszane,
Młyńskim kołem sielankę rozbiły.
Członki ciał wskazówkami siekane
Prują się nicią strzępionej żyły.
I przyroda się w słońcu wypala,
Traci barwę soczystej zieleni.
Odwrotnością wielkości jest skala,
Gdy przygląda się człowiek dziś Ziemi.
Mimo wszystko mam arkę Noego,
Która we mnie spokojem dryfuje,
Więc w przyczynie ów skutku przykrego,
Odrodzenia się wciąż doszukuję,
Gołębicę w nieznane puszczając
Z tą nadzieją, że kiedy przyleci,
Oliwkową gałązkę trzymając,
Znowu niebo radością zaświeci.
Zatem nic mnie nie wiąże, mój Panie,
Z doczesnością marnością mierzoną,
Bo do Ciebie wszak mam zaufanie,
Mimo że płacę za nie dość słono.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz