Aleks
w ogóle sobie nie radził bez towarzystwa czworonożnego przyjaciela. Samotność
potwornie mu doskwierała, budząc coraz gorsze, bo coraz bardziej mroczne
emocje, wskrzeszające myśli balansujące na krawędzi obłędu, wiszące nad
przepaścią okropnego nieszczęścia, jakie zapowiadało się w dziwacznych
zachowaniach mężczyzny. Nerwowe ruchy pobudzały stany lękowe, wywołując demony
wyobraźni i różnorodnych podejrzeń. Czuł się osaczony i skrępowany. Idąc, co
jakiś czas zatrzymywał się i rozglądał dokoła, jakby podejrzewając, że ktoś go
śledzi i prześladuje, że zagraża mu jakieś niebezpieczeństwo. Trzask gałęzi i
szum wiatru wywoływały dziwny, nieokreślony strach. Często przyspieszał kroku,
jakby przed czymś lub kimś uciekał. Niekiedy zatrzymywał się i rozcierał głowę
rękoma, starając się pozbyć dokuczliwych, niespokojnych myśli, wywołujących
jedynie nieufność i wrogość wobec całego świata bez względu na realną
przyczynę, usprawiedliwiającą postawę agresji, którą można byłoby odczytać, jako
akt samoobrony. Nie potrafił opanować demonicznych stanów, ukazujących oczom
ludzkim najgorszy, najbardziej mroczny stan rzeczy, znajdujących się w
otoczeniu.
Usiadł
na ławce. Splótł ręce, chowając zmarznięte dłonie pod pachy i kołysząc się
wątłym ciałem to w przód, to w tył i to coraz szybciej, i szybciej, nerwowo i
bez kontroli nad wykonywanymi czynnościami. Czuł wzbierającą w nim falę
rozpaczy i tęsknoty za psem. Strzelał przerażonymi oczami na boki, sprawdzając
okolicę z nadzieją, że być może zza zakrętu parkowej alejki lub zza
bezlistnych, kołtunem splątanych zarośli wyskoczy czworonożny, czarny, jak
heban, przyjaciel. Uważnie przyglądał się ludziom, mijającym go na ulicy z
przesadną ostrożnością, wywołaną dziwacznym zachowaniem bezdomnego mężczyzny,
doszukując się w ich spojrzeniu obrazy i pretekstu do wszczęcia awantury lub
siłowego starcia. Chował dłonie do kieszeni, wyciągał je i rozcierał, po czym
znowu wkładał do kieszeni, wykonując tę czynność wielokrotnie, jakby nie mógł
się zdecydować na wygodną dla siebie pozycję. Wstał. Rozejrzał się wokół i z
powrotem usiadł na ławce, z której za chwilę ponownie się podniósł, a następnie
wolnym krokiem ruszył w przypadkowo wybranym kierunku.
-
Popołudnie będzie lepsze… - mówił sam do siebie stłumionym głosem, przerywanym
nerwowym pogwizdywaniem – Nie będę dziś nic jadł… Nie jestem głodny… A, ona… -
kiwnął głową, jakby komuś kogoś wskazywał – kurwą była, dlatego ojciec się z
nią rozszedł… Kurwą była! – krzyknął kopiąc agresywnie w przydrożny kosz na
śmieci, znajdujący się przy krawężniku parkowej alejki – Zabiłem szmatę… -
wyszeptał, zaciskając zakleszczone nienawiścią zęby – Nie chciałem mieć z nią
więcej dzieci,,, - debatował, idąc spokojnie i jakby w lekkim odprężeniu – A,
się to kurwisko sypało. – zaśmiał się szyderczym oddźwiękiem nieokiełznanej
złości – Ja wiem, czy te bachory wszystkie były moje?!—wzruszył ramionami,
trzymając dłonie w kieszeniach spodni – A, skąd ja to mogę wiedzieć?... – nagle
zamilkł. Zatrzymał się. Zamyślił się na moment, szukając w chaosie kłębiących
się w otępiałej głowie wspomnień oraz towarzyszących im refleksji jakiegoś
sensownego tropu, którym mógłby poprowadzić przerwany właśnie monolog. Spojrzał
w górę… Zerknął podejrzliwie w bok. Gwałtownie odwrócił się za siebie z
wyczuwalnym lękiem bycia śledzonym. Wnikliwe spojrzenie przeciągnął po okolicy,
sprawdzając nieufnym wzrokiem każdy kąt i zakamarek, po czym wolno, niechętnie
ruszył do przodu, nieustannie zerkając w tył i wypatrując prześladującej go
osoby. Przyspieszył kroku, jakby uciekając od nieistniejącego, ale wyczuwanego
błędem wyostrzonymi zmysłami szpiega, który, w Aleksa przekonaniu, z pewnością
nigdy nie da mu spokoju i będzie za nim podążał, niczym łowca głów,
sprowadzający przestępcę, sprawcę okrutnej zbrodni do aresztu. W związku z
natrętnie towarzyszącą mu podejrzliwością zaczął biec lekkim truchtem. Duch
zamordowanego w parku mężczyzny wydawał się go prześladować, ciągnąc się za
nim, niczym cień odtwarzanego w pamięci porannego wydarzenia, w wyniku którego
Aleks stracił wiernego przyjaciela. – Pierdolę to! – krzyczał – Pierdolę to! –
zacisnął dłonie w pięści, sapiąc i dysząc w galopie narastającej w nim agresji
– Pierdolę… - powtórzył nieco spokojniej, kopiąc w pnie rosnących przed nim
drzew – nie będę uciekał. Pierdolę,.. – mówił, przerzucając głowę z prawego ramienia
na lewe ramię i odwrotnie, niczym bokser szykujący się w ringu do rozegrania
kolejnej rundy sportowego starcia, od którego miałoby zależeć dosłownie wszystko,
a następnie podskoczył kilkakrotnie w górę na palcach stóp, rozgrzewając mrozem
schłostane ciało i rozluźniając spięte wrogością mięśnie. Po chwili oddychał już
swobodnie i równomiernie. Nachylił się, zaczerpując w dłonie puch leżącego na
ziemi śniegu, którego lodowatą, krystaliczną masę przyłożył do twarzy,
odchylając się delikatnie w tył i delektując się orzeźwiającym okładem,
odprężającym zmysły, sparaliżowane podejrzliwymi, przerażającymi wyobrażeniami.
Przypływ wewnętrznej ulgi był, niczym fale spokojnego morza opływającego ciało
Aleksa. Oderwał dłonie od twarzy. Cisnął śniegiem w bok. Rękoma przetarł twarz
i odetchnął z wyraźną, wyczuwalną ulgą. Dłońmi roztarł głowę, zimnymi opuszkami
rozmasowując napięte mięśnie pulsującej mrocznymi myślami czaszki, a po chwili
wyprężył klatkę piersiową, łakomie napełniając płuca świeżym, mroźnym
powietrzem, wydychanym powolnym, kontrolowanym strumieniem po kilku sekundach
wstrzymania zaczerpniętego zachłannie oddechu. – Teraz jest dobrze… - zapewnił
sam siebie, unosząc się na powierzchni zmysłowego odprężenia i opanowania –
Teraz… to tak… Teraz tak… - powtarzał z niepohamowaną satysfakcją – Tak właśnie
ma być. – oznajmił, siadając na ławce z rozłożonymi wzdłuż oparcia rękoma i
rozglądając się wokół, niczym teleskop łodzi podwodnej, obserwującej
wydarzenia, rozgrywające się na szklanej powierzchni niczym ni poruszonej toni
bezkresnych oceanów – Teraz jestem zadowolony. – pocieszał sam siebie,
relaksując się i odprężając. – A to, co za kurwa?! – wyszeptał, wyławiając z
tła kontur człowieka i uważnie się przyglądając zarysowi postaci w czarnym
płaszczu, i w kaszkiecie, dopasowanym kolorystycznie do długiego okrycia oraz
wystających spod eleganckiego materiału butów – Co to za kurwisko? –
zastanawiał się, mrużąc oczy z niedowierzaniem i podejrzewając zauważoną osobę za
nierealną postać, będącą jedynie tworem przekornej, złośliwej wyobraźni, która
nieraz płatała Aleksowi paskudne figle, zapowiadające jedynie kłopoty.
Poirytowany sylwetką wyłowionego wzrokiem przechodnia ruszył za oddalającym się
od niego człowiekiem. Przyspieszył kroku, starając się nie stracić z pola
widzenia dostrzeżonej osoby. Czuł narastające w nim dzikie, szalenie przyjemne
podniecenie. Oddech wyrywał się z jego piersi krótki i urywany, pulsujący i
napędzający nieobliczalne w konsekwencji emocje. Krew krążyła w jego organizmie
gęstą, rozpalającą zmysły lawą żywego ognia ekscytacji i niecierpliwości. Nogi
wydawały się wręcz tańczyć w marszu, skracając dystans dzielący Aleksa od
uchwyconego wzrokiem mężczyzny. Krok stawał się coraz bardziej rytmiczny i
sprężysty. Ciało podskakiwało, jakby w podnieceniu i dzikiej radości
oczekiwania na akt kulminacyjny rozwoju wydarzeń, pobudzających wyobraźnię i
wywołujących mroczne zdolności postrzegania otaczającej Aleksa rzeczywistości.
Mężczyzna
w czarnym płaszczu i kaszkiecie wyszedł z parku, wchodząc na wąską dróżkę,
sąsiadującą z ogródkami działkowymi i obrysowaną bezlistnymi drzewkami
jarzębin, których koralowe owoce pokrywał kołnierz białego, śnieżnego puchu.
Następnie skręcił w osiedle domków jednorodzinnych, poruszając się swobodnie i
spokojnie, bez strachu czy jakichkolwiek obaw o własne bezpieczeństwo. Krok
miał równomierny i dopasowany do rytmiki spaceru, nie zaś pośpiechu, wywołanego
poczuciem obowiązku zrealizowania jakiś konkretnych sprawunków. Szedł wolno z
emanującą w ruchach ciała przyjemnością, czerpaną z uroków natury, podziwianej
i adorowanej rozmiłowanymi w zimie zmysłami. Aleks zaś szedł wiernie i
bezszelestnie za nim, nie odstępując obserwowanego człowieka nawet na krok, a
zachowując starannie przestrzegany dystans, niezdradzający jego obecność
jakimkolwiek, nawet najdrobniejszym dźwiękiem, który mógłby ściągnąć na
bezdomnego uwagę obserwowanego mężczyzny. W chwilach, zagrażających przybranej
anonimowości, chował się za pnie drzew lub zatrzymywał się w miejscu,
zamierając niczym głaz i starając się utrzymać prowadzone szpiegowanie w
całkowitej konspiracji.
Mężczyzna
w czarnym płaszczu i kaszkiecie podszedł do ogrodzonego siatką podwórka, oddalonego
od osiedla domów jednorodzinnych, wchodząc na teren posesji przez delikatnie
skrzypiącą zawiasami furtkę. Ściągnął z dłoni rękawice. Sięgnął do kieszeni,
prawdopodobnie po klucze od mieszkania, gdy nagle został zaatakowany przez
Aleksa, który podskakując sprytnym susem niebanalnej kondycji fizycznej sprawności,
wbił się wyciągniętą stopą w odcinek lędźwiowy kręgosłupa swojej ofiary,
powalając napadniętego człowieka na ziemię, a następnie rzucając się na
mężczyznę i siadając na nim okrakiem, począł okładać go pięściami po twarzy i
klatce piersiowej w dzikim szale nieokiełznanej agresji oraz wściekłości,
kipiącej w napastniku żądzą krwi i morderstwa. Lepkie odgłosy zadawanych
uderzeń zagrzewały bezdomnego do jeszcze większego zaangażowania. Każdy,
wymierzany w leżącego na ziemi mężczyznę cios, akcentowany był sapiącym,
głębokim oddechem, rozpalanym ognistym podnieceniem. Zaatakowany człowiek
próbował się bronić, lecz bezsilność, będąca wynikiem podeszłego wieku i
efektem nieprzygotowania się na odparcie niespodziewanego napadu,
uniemożliwiała mu wyrwanie się z sideł buchającego namiętnością agresora,
karmiącego spragnionych krwi zmysły zadawanym bezbronnej ofierze cierpieniem.
Mężczyzna powoli tracił świadomość i wydawał się odpływać w stan głębokiego
uśpienia, co doprowadziło Aleksa do furii. Napastnik wyciągną z kieszeni nóż i
unosząc narzędzie zbrodni w górę, wciskał błyszczące stalą ostrze w leżącą pod
sobą ofiarę, doznając jeszcze większego napadu szału, graniczącego z opętaniem
a zagrzewającego go do znacznie potworniejszego w skutkach zachowania. Zanurzał
w ciele nieprzytomnego mężczyzny ostry przedmiot, ściskany w dłoni, sapiąc i
dysząc z namiętnego podniecenia i niezrozumiałego poczucia szczęścia, jakie
dawał mu widok umierającego pod nim człowieka. Krew wrzała w skroniach Aleksa
ogniem dzikiej, bestialskiej przyjemności, a zmysły wirowały w głowie szalonymi
obrazami fragmentarycznie rejestrowanej rzeczywistości, niczym slajdy okolicy
widzianej z pozycji obracającego się na karuzeli szaleńca. Powoli wygasające
serce leżącego pod nim mężczyzny budziło w bezdomnym agresorze satysfakcję i
narastające ukojenie rozwścieczonego stanu demonicznych emocji, karmiących się
dopełnianą zbrodnią. Krew ofiary, obrysowująca ciało nieprzytomnego człowieka
kałużą czerwonej politury, wtapiającej się w śnieg, wyciszała wewnętrzną
bestię, która wydawała się słabnąć z każdym, zadawanym już z mniejszą siłą
ciosem. Ciało Aleksa drżało z zaspokojenia ubezwłasnowolniających go żądz.
Oddech stawał się coraz lżejszy i spokojniejszy, a powieki coraz bardziej
ociężałe.
-
Ludzie! – pojawił się w tle przeraźliwy, pełen rozpaczy głos kobiety,
wybiegającej z domu w sukience z krótkim rękawkiem, przykrytej kuchennym
fartuchem – Ludzie! – wrzeszczała – Ratunku! Pomocy! – wołała, niesiona
rozhisteryzowanym echem po zimą uśpionej okolicy – Ludzie! – podbiegła do
siedzącego na nieprzytomnym mężczyźnie Aleksa, trzymając w dłoni metalową
łopatę do odśnieżania – Ludzie! – krzyczała, wymierzając obejmowanym w dłoniach
narzędziem w napastnika i powalając go bezwzględnym uderzeniem na ziemię –
Ludzie! Ratunku! – wrzeszczała, okładając Aleksa metalową łopatą do
odśnieżania. Napastnik upuścił nóż, zasłaniając się ręką, której kość trzasnęła
bezradnie pod ciężarem narzędzia. Próbował przeczołgać się w bok, by uniknąć
kolejnych ciosów, ale w przypływie instynktownego szału, wywołanego potrzebą
obrony zaatakowanego mężczyzny, kobieta za każdym razem trafnie okładała go po
plecach metalową łopatą, nieustannie wzywając pomocy.
-
Ratajczykowo! – pojawił się w tle głos, wybiegającego z szopy Tadeusza –
Ratajczykowo! Co się stało?! – Aleks uniósł wzrok, spoglądając na pędzącego w
jego kierunku potężnego mężczyznę, przypominającego posturą ciała
rozwścieczonego, atakującego niedźwiedzia. W przypływie strachu zerwał się z
ziemi. Upadając kilkakrotnie na krwią spryskany śnieg, podniósł się wreszcie i
w skulonej pozycji obolałego ciała ruszył do ucieczki, zostawiając na miejscu
zbrodni zakrwawiony nóż, pokryty własnymi odciskami palców.
- Łap
go pan! – krzyknęła kobieta, przylegając głową do klatki piersiowej leżącego we
krwi księdza Filipa – Łap go pan! – żądała, sprawdzając stan zaatakowanego
przez Aleksa proboszcza – Proszę księdza, - zwracała się ciepłym głosem do
nieprzytomnego duchownego – proszę księdza… Niech ksiądz wytrzyma. Niech ksiądz
nam czasem nie odchodzi. – Tadeusz podbiegł do Ratajczykowej, klęczącej przy
proboszczu, po nieudanej próbie schwytania sprawcy napadu. Spojrzał na
duchownego, po czym niezwłocznie udał się do domu, nie tracąc czasu na
wyjaśnianie czegokolwiek. – Jezusie Nazareńczyku… - lamentowała Ratajczykowa,
wciskając w objęcia głowę duchownego – nie zabierajże nam takiego dobrego
duszpasterza,… nie zabierajże… - płakała, głaszcząc nieprzytomnego księdza po
siwiejących, przerzedzonych włosach i całując proboszcza z matczyną troską po
czole, niczym tulone w ramionach dziecko – Jezusie Nazareński… Jezusie
Nazareński… - płakała, wycierając dłonią łzawiące obficie oczy – Jezusiczku mój
kochany… - W tle pojawił się ostry dźwięk nadjeżdżającej karetki pogotowia,
pędzącej w asyście policyjnej eskorty i ściągającej zainteresowanie mieszkańców
okolicznych domów, biegnących tłumnie w kierunku plebani. – Jezusiu mój umiłowany…
Jezusiu… - przebijał się głos rozpaczy przez zamęt i zgiełk kłębiących się wokół
gapiów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz