Otulę ramiona szalem i schowam się
pod deszczem,
By łzy z tęczówki nieba obmyły moje
ciało.
Czy zrobię, oprócz tego, coś w dniu
dzisiejszym jeszcze?
Niczego mi nie będzie na pewno
brakowało.
Potrzebna mi jest cisza i dotyk
anioła,
Co skrzydła swe nade mną wiernie
rozpościera.
Będziemy siedzieć razem bez gestów
i bez słowa –
On cierpliwy troskliwie, ja bezwstydnie
szczera.
Potrzebne mi wytchnienie od karuzeli
życia,
Od ludzi, którzy wścibsko zaglądają
w okno.
Szukam w dłoniach przestrzeni siebie
i ukrycia…
Niech wszystko wrze i wrzeszczy w bólach
dookoła.
Potrzebny mi łyk wody, co nawilży duszę,
Ukoi drżenie zmysłów w lękach niespokojnych.
Zanurzam się w milczącą samotności głuszę
Gubiąc dźwięk moich ust wiecznie niepokornych.
Siedzę w deszczu na krześle z gałęzi
plecionym
W towarzystwie anioła, co stan mój rozumie
–
Jestem sobą, prawdziwą, bez zbędnej
osłony.
Obok czas bezszelestnie gdzieś przed
siebie sunie.
Bywa w życiu niekiedy właśnie taka potrzeba,
By się schować przed światem, zapomnieć
oddychać,
Aby smugą błękitu na sklepieniu nieba
Móc czymkolwiek szlachetnym testament
zapisać.
Bywa we mnie nierzadko pragnienie skrytości,
W które wpadam z radością jak dziecię
w ramiona.
Anioł mój mi nie skąpi w tym czasie
miłości.
Wszelka gorycz w mej duszy wówczas wolno
kona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz