środa, 5 lutego 2025

SZALEŃSTWO

Krakanie ciszę jak płótno rozdziera.

Nagie gałęzie w bezruchu zamarły.

Mróz szorstką dłonią w drobny mak rozciera

Perły, co szronem w podłoże się wżarły.


Posępne niebo zawisło nad światem.

Niby jest zima, choć pachnie przedwiośniem,

Nad którym jesień rozciągnęła szatę,

Skrząc się gdzieniegdzie posiwiałym włosiem.


U progu luty, a marzec go ściga.

Zegar ostrzami kalendarz tnie w złości.

Pąk napęczniały wciąż, puchnąc, się wzdryga,

By strzelić liściem, co w łuskach swych gości.


W bezwietrznej linii pięciu tonów echa

Rudzik swym trelem wiosnę zapowiada,

Choć drogą ciągnie się zima kaleka,

Której przepędzić przecież nie wypada.


Człowiek w tej scenie traci orientację

U boku jakiej pory roku idzie.

Nim się zmiarkuje, przeminą wakacje.

Ziemia w szaleństwie, zdaje się, wiruje.


W owej naturze jak w rysach lustrzanych

Znajduję własne, szczere podobieństwo...

W dłoniach zmęczonych i pracą styranych,

Jak w tych gałęziach, wciąż dźwigam męczeństwo


A w oczach szronu szkli się politura,

Czoło ów niebem posępnie zachodzi,

Energia niemal utraciła pióra,

Choć mimo tego pąki liści rodzi...


I niby zima ciało me przeszywa,

Lecz jesień skronie ledwo oprószyła,

A dusza wiosnę do walki przyzywa,

Bo nawet latem zmysłów nie upiła...


I niby starość czas przyjąć z pokorą,

A jeszcze młodość płonie żywym ogniem.

Ciało się staje powolutku zmorą.

Dusza w nim hasa jak dziecko swobodnie.


Gdyby nie data w pożółkłej metryce,

Którą wskazówki tną w drobne kawałki,

Miałabym słońca dziewicze źrenice,

Kolor tęczówki niczym wodne pałki,


Co się kwitnieniem ledwo zawiązały,

Na prężnych szyjach głowy zadzierając...

Tymczasem oczy lekko mgłą zszarzały,

Blask płowiejący w rzęsach swych chowając,


Co nie na toni światło przypomina,

A cienie, które się w drzewach czołgają.

Policzki suma wąs przy ustach ścina,

Skronie zaś ciężar trosk wielu zdradzają.


Sen na powiekach osiada zuchwale,

Więc te powoli, wbrew mnie, opadają.

Rozcieram w dłoniach palce swe zgrabiałe,

Co do pianina wciąż się wyrywają,


By jeszcze duszy tańczącej fokstrota

Zagrać, by skocznie życiem się cieszyła.

Wrze pod pokrywką ciała wciąż ochota!

Dusza wigoru nadal nie straciła,


Co jest podobny dziecięcej prostocie,

Która w kałużach pławi się jak kaczka,

I pląsa w nieba bursztynowym złocie,

Leży w motylich kokardach na kwiatkach.


Wszystko wokoło zbutwiało i zwiędło...

Trudno uwierzyć, że i ja kruszeję.

Ciało straciło swe pierwotne piękno,

Dusza na przekór zaś ciału... młodnieje!

grafika pochodzi ze strony: taperciarnia.pl




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz