poniedziałek, 8 lipca 2024

W CISZY...

Cisza... Powietrze wnet oddech wstrzymało.

Przestrzeń zagęszcza gorąc parujący.

W liściach puchatych mnogo się rozsiało

Milczenie i szum niemo szeleszczący...


Jedynie ptaków szczebiot się powiela

W wręcz krystalicznym tonie akustyki,

W którym do taktu stopami przebiera

Cisza tańcząca w ramionach muzyki,


Aż traw pożółkłych trzeszczą źdźbła muskane

Krokiem, co w rytmie miękko się kołysze,

Jak kłosy zboża dłońmi rozcierane,

Które pękając ziarnem... drażnią ciszę.


Synogarlicy głos się wdarł w mieszkanie

Pohukiwaniem mnie zaczepiającym

Niczym kukułki w świat nawoływanie

Dźwiękiem jak gdyby bez przerwy tęskniącym,


Przez co i mnie się nostalgia udziela

Za tym, co za mną droga utraciła...

Za zakrętami przeszłość się zaciera.

Z taborem ludzi swój obóz rozbiła,


A w nim... ja - mała dziewczynka w sukience,

Co jest na co dzień często nieobecna,

Gdyż patrząc w niebo, gwiazd ma pełne ręce,

W których bezsenność płonie długowieczna


I spać nie daje obłąkanej duszy

Niepasującej do rzeczywistości,

Bo gdy cokolwiek ją dogłębnie wzruszy,

Dusza ta miota się w szale miłości,


Co pozostało mi do dzisiaj wierne,

Więc kiedy wzbiera we mnie jej namiętność,

Wszelkie starania zdają się daremne,

By ciałem duszy zapewnić stateczność.


Wówczas zarzucam przyziemne jestestwo

I puszczam wodze płodnej wyobraźni,

Która mnie niesie w przedziwne królestwo,

Co snem się ściele na przestrzeni jaźni,


Aż trudno orzec, czym mara, czym jawa?! -

Tak się zaciera realu granica.

Choć spraw codziennych nadciąga obława,

Bycie ponad nią pięknem mnie zachwyca,


Więc trzymam pióro jak ster w mojej dłoni

I tnę przestworza papieru stalówką

Z wiankiem natchnienia na marzącej skroni!

Uciekam w twórczość pod każdą wymówką,


Bo trudno w sobie zdusić jest pragnienie,

Co wbrew mej woli duszę mą unosi

Nad stąpające po Ziemi istnienie,

Kiedy się muza o uwagę prosi.


To moje życie - ot, nędzna wędrówka

Stopami boso przemierza ścieżyny,

Które przede mną wycina stalówka

Śladem na grzbiecie zielonej pierzyny


Jakoby kreską suchą atramentu,

Co łączy myśli z zapisanym słowem

Wyrwane z uczuć żywiołu, zamętu

Trzymającego wciąż w zadumie głowę,


Więc się próbuję oderwać od kroków,

By gwiazdy z góry podziwiać pod sobą,

Lecz dotykając dzień za dniem obłoków,

Ziemia mi ciąży jak kula pod nogą


I tak się miotam, i ze sobą męczę,

I się upijam nektarem natchnienia,

W ciszy ku niebu wyciągając ręce,

By podróżować w bezkresach tworzenia,


I niczym pióro w sukni postrzępionej

Na jednej nodze stalówką wiruję,

I jakby w tańcu, co niedokończone,

Wręcz bez wytchnienia z miłością spisuję,


Dając w ten sposób sposobność ucieczki

Szaleństwu, które w środku się budzi,

By atramentem zeń płynącej ścieżki

Mogło się wedrzeć w serca śpiących ludzi,


Żeby i oni poczuli wiatr w skrzydłach,

Których na co dzień są że nieświadomi.

Niechby im szarość przyziemności zbrzydła

Na skutek książki leżącej na dłoni.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz