Cisza... Powietrze wnet oddech wstrzymało.
Przestrzeń zagęszcza gorąc parujący.
W liściach puchatych mnogo się rozsiało
Milczenie i szum niemo szeleszczący...
Jedynie ptaków szczebiot się powiela
W wręcz krystalicznym tonie akustyki,
W którym do taktu stopami przebiera
Cisza tańcząca w ramionach muzyki,
Aż traw pożółkłych trzeszczą źdźbła muskane
Krokiem, co w rytmie miękko się kołysze,
Jak kłosy zboża dłońmi rozcierane,
Które pękając ziarnem... drażnią ciszę.
Synogarlicy głos się wdarł w mieszkanie
Pohukiwaniem mnie zaczepiającym
Niczym kukułki w świat nawoływanie
Dźwiękiem jak gdyby bez przerwy tęskniącym,
Przez co i mnie się nostalgia udziela
Za tym, co za mną droga utraciła...
Za zakrętami przeszłość się zaciera.
Z taborem ludzi swój obóz rozbiła,
A w nim... ja - mała dziewczynka w sukience,
Co jest na co dzień często nieobecna,
Gdyż patrząc w niebo, gwiazd ma pełne ręce,
W których bezsenność płonie długowieczna
I spać nie daje obłąkanej duszy
Niepasującej do rzeczywistości,
Bo gdy cokolwiek ją dogłębnie wzruszy,
Dusza ta miota się w szale miłości,
Co pozostało mi do dzisiaj wierne,
Więc kiedy wzbiera we mnie jej namiętność,
Wszelkie starania zdają się daremne,
By ciałem duszy zapewnić stateczność.
Wówczas zarzucam przyziemne jestestwo
I puszczam wodze płodnej wyobraźni,
Która mnie niesie w przedziwne królestwo,
Co snem się ściele na przestrzeni jaźni,
Aż trudno orzec, czym mara, czym jawa?! -
Tak się zaciera realu granica.
Choć spraw codziennych nadciąga obława,
Bycie ponad nią pięknem mnie zachwyca,
Więc trzymam pióro jak ster w mojej dłoni
I tnę przestworza papieru stalówką
Z wiankiem natchnienia na marzącej skroni!
Uciekam w twórczość pod każdą wymówką,
Bo trudno w sobie zdusić jest pragnienie,
Co wbrew mej woli duszę mą unosi
Nad stąpające po Ziemi istnienie,
Kiedy się muza o uwagę prosi.
To moje życie - ot, nędzna wędrówka
Stopami boso przemierza ścieżyny,
Które przede mną wycina stalówka
Śladem na grzbiecie zielonej pierzyny
Jakoby kreską suchą atramentu,
Co łączy myśli z zapisanym słowem
Wyrwane z uczuć żywiołu, zamętu
Trzymającego wciąż w zadumie głowę,
Więc się próbuję oderwać od kroków,
By gwiazdy z góry podziwiać pod sobą,
Lecz dotykając dzień za dniem obłoków,
Ziemia mi ciąży jak kula pod nogą
I tak się miotam, i ze sobą męczę,
I się upijam nektarem natchnienia,
W ciszy ku niebu wyciągając ręce,
By podróżować w bezkresach tworzenia,
I niczym pióro w sukni postrzępionej
Na jednej nodze stalówką wiruję,
I jakby w tańcu, co niedokończone,
Wręcz bez wytchnienia z miłością spisuję,
Dając w ten sposób sposobność ucieczki
Szaleństwu, które w środku się budzi,
By atramentem zeń płynącej ścieżki
Mogło się wedrzeć w serca śpiących ludzi,
Żeby i oni poczuli wiatr w skrzydłach,
Których na co dzień są że nieświadomi.
Niechby im szarość przyziemności zbrzydła
Na skutek książki leżącej na dłoni.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz