Ledwo się lato kapryśnie zaczęło,
A już się chyli ku swemu końcowi.
Nie wiedzieć, kiedy w słońcu zabłysnęło
Miejsce przez lipiec oddane sierpniowi?!
Zaledwie tydzień dzieli te miesiące.
Nim się zmiarkować, wrzesień je przegoni
I cieniem zajdą dni lata gorące
Pod nieba czaszą, co łzy będzie ronić...
Oj, delikatną kruchość ma istnienie,
Które, jak lato, cieszy swym urokiem
I które znika wręcz niepostrzeżenie,
Przechodząc obok swym milowym krokiem...
Znad głów spływają ognia wodospady.
Wiatr nie jest w stanie żaru umiarkować.
Stygnie w czuprynach drzew i do przesady
Jakby zamierzał w liściach leniuchować
Na rozciągniętym powietrza hamaku,
Które aż parzy zagęszczoną łuną.
Przestrzeń wibruje... albo drży ze strachu,
Że się naraża upałem piorunom.
Spiekota stapia wysuszone usta,
Wypala ciało całe od środka.
Oaza zda się od parności pusta.
Ziemia pod źródłem popękała szorstka.
Pragnienie zatem człowieka zadręcza
I go wyżyma niczym mokrą szmatę.
Trzaskają nici bijącego serca
I dni znikają na młodości stratę,
Co niczym lato pięknem podziw budzi
A jednocześnie cicho się wymyka
I kruszy w palcach przemijania ludzi,
Z których to życie jak nurtem strumyka
Wypływa, w dali przyszłości znikając,
Pozostawiając ślad stóp odciśniętych...
Tak w tobie, lato, pocieszenie mając,
Dostrzegam radość jako wzór przynęty
Na żyłce minut przez czas zarzuconej,
By wskazówkami wbić się w ludzkie ciało...
Oj, lato, lato w aurze upragnionej!,
Wciąż przypominasz, że cię jest za mało,
Traw przekwitnieniem i źdźbeł bladą słomą,
Żółknącym liściem i chłodnym wieczorem,
I południami, co na popiół płoną,
Dniami, co gasną za szybko... nie w porę...
Zanim przez ramię rzucę bystrym wzrokiem,
Jesień w obejściu mnie sobą zaskoczy.
Ty, lato, przejdziesz błyskawicznie bokiem,
Nie zaglądając nawet w moje oczy,
I, nie żegnając się (chociaż wypada!),
Znikniesz na zawsze gdzieś za horyzontem...
Niebo się wówczas na dobre rozpada,
Jesień popłynie nostalgicznym prądem
I kropli deszczu pełne pajęczyny
Niczym ławicą wyłowionej ryby
Pozwolą odczuć, żeś całkiem bez winy
Przepadło, będąc, lecz... jakby na niby...
A, gdy się zjawisz za rok pod mym domem,
Może mnie nawet w nim już nie zastaniesz.
Cisza powita cię mym niemym tonem,
Kiedy u progu na chwilę przystaniesz,
By zebrać z czupryn pierzastej zieleni
Me siwe włosy - w tobie babie lato...
Już teraz widzę jak srebrem się mieni
Kontrastująca z twą soczystą szatą
Nić mojej głowy niczym pępowina
Zegara ostrzem ode mnie odcięta,
Co niczym struna w palcach się napina
I milczy, będąc zbyt mocno szarpnięta...
Ledwo się lato kapryśnie zaczęło,
A już mi pachnie zbutwiałym powietrzem.
Ledwo na niebie słońcem rozbłysnęło,
A już niebawem zaleje się deszczem.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz