Młodości!... – wołam wciąż za siebie smutnym
głosem,
Lecz nic nie odpowiada, nikt się nie wyłania.
Wiatr się bawi, drwiąc ciągle, moim siwym
włosem
I palcami drzew oczy złośliwie zasłania.
Cisza oddech zmęczony uparcie powtarza.
Echo, szydząc, po piętach mi depcze zawzięcie.
Młodości!... – wołam, lecz ona… nie odpowiada,
Choć wyciągam błagalnie utęsknione ręce.
Deszcz jedynie, co tylko nade mną zapłakał,
Bo wzruszenia powstrzymać w piersi nie potrafił.
Młodości!... – głos z goryczą w rozpaczy się zbratał
I przykrością gardło zaciskał, bólem dławił.
Młodości!... – ironicznie przestrzeń wciąż
powtarza
I wszystko dookoła zda się śmiać, chichotać.
W kałuży twarz w powiewach wiatru się rozprasza
–
Ta twarz, którą mogłam dziś rano w lustrze
spotkać.
Dotykam dłonią oczu obrytych zmarszczkami,
Wpadniętych, jak wyschnięte, mgłą spowite wody,
Dotykam ust opadłych drżącymi palcami,
Policzków, skroni srebrnych i podkowy brody.
Odwracam się za siebie – wczoraj tak nie było…
W namiętnych pocałunkach topiły się wargi,
W oczach słońce wiosenne kaskadami lśniło,
A dziś?!... się ciało moje pochyla i garbi.
Młodości!... Gdzieś się w tłumie mi
zawieruszyła?!,
Jak dziecko oderwane od matki spódnicy…
Gdzieżeś mi się bezradna, zlękniona zgubiła?!
Żal wypływa za tobą z gasnącej źrenicy.
Na kałużę spojrzenie przesuwam bezradne
I przyglądam się sobie potwornie zmienionej.
Dwa dołeczki w policzkach – to jedno mi dane –
Przywołują twarz dla mnie dziewczyny znajomej.
Osunęłam swe ciało na zgięte kolana.
Dłonią, jakby nieśmiałą, odbicia dotykam.
To ja jestem w kałuży deszczem malowana,
W rozrzewnieniu za młodą – mną bezradnie wzdycham.
Już odeszłaś… - powiadam tajemniczym szeptem –
Tak niewiele zrobiłaś, a tak wiele chciałaś.
Teraz ja na twym miejscu dyżuruję, jestem…
Spójrz, proszę, jak się we mnie szybko zestarzałaś?
Wtem dojrzałość mnie chustą srebrzystą oplata,
Zimne ręce zaciska na moich ramionach,
A oddech jej ciężki z mym oddechem się splata
I jej skóra na moich wygniotła się dłoniach.
Chodź. – powiada – Nie warto wciąż patrzeć za siebie.
Taka kolej jest rzeczy i trzeba to przyjąć…
Myśli moje, wspomnienia… jak ptaki na niebie.
Kiedyś przecież i one muszą w końcu przysiąść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz