Patrzę na kartki kalendarza,
Jak czas szelestem je podważa,
Wertuje w ciszy i w skupieniu,
W lekkim, sennym rozkojarzeniu.
Niekiedy trochę się pochyli
Nad wytrwałością krótkiej chwili,
Po czym w rozpędzie i w pośpiechu
Rwie owe kartki warte grzechu,
Rzucając nimi, niczym liśćmi,
Jakby czekając, że się przyśni
To, co w pamięci pozostało
I czego ciągle było mało,
Za czym tęsknota serce łamie
I co w zniszczonym bywa stanie…
A kartki lecą w sine dale
Jakby wbrew sobie, bo ospale…
Czasem się jakaś w szybę wklei,
Choć większość w trawie papier ścieli.
Spadają kartki z kalendarza.
Rój ich się mnoży i rozmnaża.
Lecą w przestrzeni jak śnieżyca,
A każda bielą swą zachwyca.
Na każdej bledną me wspomnienia.
Każda, jak list bez potwierdzenia,
Gdzieś i do kogoś w błękit leci,
I jakby znaczek bielą świeci.
W deszczu tych kopert zamyślona,
Wzrokiem do nieba przytwierdzona
Nie dbam też, ile mi zostało
I czy to
dużo, czy też mało?
Patrzę na kartki kalendarza.
Czekam, co w nich się mi przydarza,
Przyjmując wszystko z aprobatą.
Dzień mi kolejny jest zapłatą.
A, gdyby wszystko się skończyło,
Westchnę, że warto nią być było –
Kartką maleńką z kalendarza,
Która pozornie nic nie stwarza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz