Poszukiwacze
złota wzdłuż szlaku chodników
Pochyleni w
swej pracy, szumem pochłonięci
Przesiewają
opiłki na chwałę złotników,
Rozsiewając
listowie przez sito gałęzi,
A ja pod tym
opadem kropel jakby miodu
Przyglądam się
ich pracy z wielką fascynacją.
Oczy me
zachłannością bezkresnego głodu
Płyną w
deszczu listowia z niebywałą gracją,
Jakoby
oderwane od czasu i ziemi,
Zawieszone latawcem
pod sitami złota.
Rozpościeram ramiona
w tej słodkiej przestrzeni…
Budzi się w moim
sercu przedziwna ochota,
By, niczym puch
dmuchawca, zawisnąć pod niebem,
Obyć ciało w strumieniach
złocistego deszczu,
Wzbić się w wszechświat
donośnym i radosnym śpiewem
I aby żyć powoli
w szczęściu bez pośpiechu.
Stoję z twarzą
wzniesioną na dłonie palczaste
Poszukiwaczy złota,
co liść przesiewają.
Słońce strącone
z drzewa moje włosy głaszcze.
Fale szelestu,
plusku wszem mnie obmywają.
I tak stoję bezwstydnie
w wodospadzie chwili,
Nie zwracając uwagi
na to, co dokoła.
Ciało me tonie
w skrzydłach złocistych motyli,
Dusza tańczy sercem beztroska i wesoła.
Poszukiwacze złota
nawet mnie nie widzą,
Pochyleni nad sitem
splecionych konarów
I opiłkami słońca
wszędzie hojnie sypią,
Kołysząc się w
rytm senny jesiennych zegarów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz