Poranione
dusze na płótnie mego wzroku
W płaszczach
ciał, pod którymi swe bóle chowają,
Krzątają się
na tarczy w rytm pór czterech roku,
Niewidoczne z
cierpieniem być się swym starają,
Ale widzę, że
każda ma walizkę starą
Zatrzaśniętą
na klamry i spiętą pasami,
Płowo żółtą i
zdartą, a gdzieniegdzie szarą,
Służącą
pokoleniom minionym latami,
A w niej
wszelkie wspomnienia, doświadczeń popioły,
Fotografie
wyblakłe i lustro zamglone,
Poszarpane
zeszyty myśli porzuconych,
To, co
osiągnięte, i to niedokończone.
Peronami się
snują, szukając marzenia,
Które jeszcze
się mieni dawnym sentymentem,
I pędzą za
ucieczką niemal bez wytchnienia,
By ukryć się
przed światem z wewnętrznym zamętem.
Poranione
dusze na płótnie mego wzroku
Wieczorami z
naparstkiem głębokiej refleksji
Wyciskają z
swych oczu gorzki żal po trochu
Bez wyrzutów,
oskarżeń czy wrzasków pretensji.
Siedzą na
parapetach w powietrzu wiszących.
Patrzą w niebo
z tęsknotą tylko wypatrując
Promieni
nadziei błękit przebijających…
Czekają,
spojrzeniami w obłokach żeglując,
Na słodycz,
która deszczem obmyje ich grzechy,
Na wiatr, co
wyszczotkuje ich skrzydła starannie,
Na gwiazdy
spadające w kaskadach pociechy,
Na cud podobny
z nieba spadającej mannie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz