Sierpień
jeszcze nie zasnął, a wrzesień się budzi.
W runie lasu
wyciąga wrzosowe gałęzie.
Wilgotnością
poranków ogień słońca studzi.
Babim latem
oplata wszystko, jak i wszędzie.
Cisza w szarej
sukience snuje się w ścieżynach,
Kapeluszem
kolorów zahaczając drzewa,
Mglistym
trenem się ciągnie za nią peleryna…
Ona rosą
przeplata paciorki pacierza
I w skupieniu
modlitwy sennie spaceruje,
Zaklinając w
milczeniu wszelką radość ptactwa.
W sercu ciągły
niepokój i wzruszenie czuje,
Bo w pastelach
się zdaje uciekać od światła.
A, wiatr za
nią podąża w szelestach i szumie
Jak kochanek,
któremu uciekła kochanka.
Odcisk stóp
jej z miłością serdeczną całuje,
Niosąc w
dłoniach jeżyny glinianego dzbanka
Na osłodę
smutków i goryczy tęsknoty.
Idzie za nią
cierpliwie niczym cień wierności,
Wypłakując
rzęsiście rozkochane oczy,
Czerpiąc
szczęście z jej wonnej, kruchej obecności.
Nie wiadomo,
czy kiedyś się wreszcie odważy
Podejść do
niej, by chwycić ją mocno w ramiona?...
Zawstydzenie
się zdaje stać przed nim na straży,
Więc się żalem
rozlewa miłość niespełniona.
Jeszcze sierpień
nie zasnął, a budzi się wrzesień.
Zda się bacznie
przyglądać tej lotnej miłości.
Echem zarys historii
tej miłości niesie,
Więdnąc nieodwracalnie
w przekleństwie zazdrości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz