środa, 2 lipca 2025

UCIECZKA

Pragnę się zamknąć w szaleństwie tworzenia,

Gdzie galaktyki natchnień mnie pochłoną

I gdzie w obłędzie odmętów myślenia

Światy, choć obce, duszy nie zagrożą


A będą jeno nosić ją na rękach

Niczym piastunkę wszelkich swoich bytów,

Gdzie mi rozkoszą stanie się udręka,

Celebrowana od świtu do świtu,


Gdzie moje imię cisza krzyczeć będzie

I z namiętnością szeleszczących liści

Echem rozsieje garście sylab wszędzie,

Aż sen o życiu na jawie się ziści,


Które się dzisiaj zwykło profanować

Jakby znaczenia żadnego nie miało,

Którego nie chcę przegapić, zmarnować

Świadoma czasu, gdyż go wciąż za mało,


A które widzę z piersi wyrywane

Siłą aborcji albo eutanazji,

Wojną lub głodem zachłannie zżerane

I okradane z praw do własnych racji.


Tsunami mordu zalewa codzienność

Bombardowaną medialnym zaszczuciem.

Zdrowy rozsądek cierpi na bezsenność,

Aby sumienie chronić przed zepsuciem.


Śmierć pod stopami pluszcze śluzem trupów.

Trudno jest zatem prosto iść przed siebie

Czuję się jakbym szła, ale bez butów,

Po pęczniejącym, lecz spleśniałym chlebie...


Ekskrementami powietrze kwaśnieje,

Pot mżawką siąpi na Ziemię krwi pełną,

Bezwietrznym wyciem diabeł w głos się śmieje,

Ludzie ku niemu jak w amoku pełzną.


Upadły anioł chucią mózg zastąpił

I człowieczeństwo zrzucił do lamusa.

Los takim ludziom cierpień nie poskąpi,

W których jest krzewem Mojżeszowym dusza.


Męki mnie zatem straszne prześladują,

Kiedy dostrzegam człowieka spodlenie.

Płacze bezradnych w uszach mych skandują,

Upominając serce o schronienie,


A!, że nie umiem sobie z tym poradzić,

Potrząsnąć całą ludzką populacją,

By okrucieństwu skutecznie zaradzić

I kres postawić wszelakim dewiacjom,


W wir się zanurzam pracy i tworzenia,

Od samej siebie nawet uciekając.

Biegnę w wysiłku niemal bez wytchnienia,

Ukrzyżowaną współczesność dźwigając


Gwoźdźmi obłudy oraz zakłamania,

Co plują prawdzie i wartościom w oczy,

Minimalnego zaangażowania,

Co egoizmu miary nie przekroczy.


Miejsce to ciało oplata mackami

I się zaciska pytona strategią,

Wbija się w duszę jakoby zębami

Głupcami, którzy wiecznie pierwsi biegną,


A więzadłami w szczękach się rozciąga,

Istnienie homo sapiens połykając,

Przez co jak człowiek nadal człek wygląda,

Lecz ze zwierzęciem nawet nic nie mając.


Duszę się zatem w rdzewiejącej kuli,

Bo nie potrafię się zaadaptować.

Chodzę jak widmo w parcianej koszuli,

Które, że żyje, zaczyna żałować.


W związku z tym ruszam w bezkresne przestworza,

Pod masztem, który obłoki napina.

Kadłub opływa chlupocząca zorza.

Nieskazitelne piękno się zaczyna


Jakoby lądy nadal nieodkryte,

W cieniach i światłach rześkich się pławiące,

Pachnące mlecznym i pożywnym żytem,

Kwieciem dorodnym rozsianym na łące...


I w tej przestrzeni miłosnego splotu

Ziemi i Nieba zrośniętych łonami

Pod paralotnią beztroskiego lotu

Wolność podziwiam, machając rękami.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz