Wyrwał los z serca korzeń przeszłości.
Włośników strzępki w nim pozostały.
Cień nad korzeniem zniknął radości,
Który wydarzeń sploty rzucały.
Zwoje konarów na świata strony
Pędy gałęzi młodych puszczały,
A każdy liśćmi był oprószony,
Więc te jak deszczem wiatru szumiały
I szeleściły, brzęcząc blaszkami
Niczym pszczół roje miodu spragnione...
Pod owym drzewem żyłam latami,
Których są resztki w dłoniach niesione
Wspomnień, co wodę w rękach trzymają,
Bym orzeźwieniem usta schłodziła...
Dziś kłęby witek mchem porastają.
Trawi je próchna zachłanna siła.
Pień pusty w środku echo uwięził,
Więc jęczy z bólu oraz rozpaczy.
Czas porozrywał pokrewieństw więzi.
Bezradna cisza, łkając, majaczy.
Drzewo zapałką na pół złamane
Sterczy nad ziemią, korą się krusząc.
Konary trawą pozarastane
Leżą w niemocy, źdźbłami się pusząc.
Wyrwał z korony mnie wir powietrza
Jak owoc, w który los wbija zęby;
Rzucił jak pestkę żar mego serca,
By zapuściło korzenne pędy
W grunt pulchnej ziemi, gdzie żyć mi przyszło,
W przestrzeń będącą szklistym bezkresem,
W której szum wody nie pluszcze Wisłą,
A wiatr nie pachnie polskich zbóż mlekiem.
Stojąc nad łanem ze słoneczników,
Nad którym krążą kropki na skrzydłach,
Przypominając rzędy guzików,
Szukam przystani jakoby widma.
Błękit osiada bawełną w bieli
Na kwiatów płatki błyszczące złotem.
Łan słoneczników w owej pościeli
Budzi, by patrzeć, we mnie ochotę,
Więc się nie spieszę, w trawie siadając,
I wzrokiem bujam nad ów kwiatami,
Skowronków w górze tęsknie szukając,
Co ludowymi kwilą pieśniami,
Lecz w słońca lśniącej, ciepłej poświacie
Prócz lazurowych toni spokoju
I kluczy ptaków mknących w fregacie
Jakby ruszały z krzykiem do boju
Nie jestem w stanie dostrzec skowronka,
Co by dzieciństwo pod niebem chwalił.
Oko w obłokach tylko się błąka
I się na smutek w sercu mym żali...
Za łanem widzę kępy liściaste
Lasu, co spływa aż za horyzont,
A w nim dachówki wznoszą się miastem
Niczym z pocztówki przepiękny widok...
I w tym momencie myśl mnie dotknęła -
Osiadła dłonią na mym ramieniu,
Że obca ziemia mnie przygarnęła,
By sens przywrócić memu istnieniu.
Stopa za stopą przed się ruszyłam...
Drzewa, co wrasta w skrzypy, próchnieje,
Pęd wciąż bezlistny gruntem przykryłam,
Mając na życie jego nadzieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz