Cisza przed burzą
grzbiet swój ugina.
Zamarły drzewa
wiatrem smagane.
Płaszcz
krukowatych lotem rozpina
Prorok, co kracze
wieści widziane,
Złowróżbną wizją
się zakradając
W spokój
zaszczuty przeczuciem złego.
Niebo na ziemię
płaczem spadając,
Ma (najwyraźniej)
dość już wszystkiego.
W człowieku
bestia się narodziła,
Przez co świat
stracił wszelkie wartości.
Liczy się dzisiaj
bezwzględna siła
Odarta nawet z
cienia litości.
Dziś na
łańcuchach ludzie trzymani,
Przez polityków
szczuci na siebie
Są już do szpiku
tak zakłamani,
Że żyją tylko w
krwiożerczym gniewie.
Adrenalina mózg
im wyżarła.
Instynkt
przetrwania zabił myślenie.
W sercu nienawiść
miłość wyparła.
Umarło w człeku w
przyszłość spojrzenie.
Pod sztandarami
doznań przyjemnych,
Co gasną niczym
iskry z ogniska,
Orszak wyruszył
spraw beznadziejnych
A nad nim łuna
krwi skrzepłej błyska.
Na podium stoi
cielec ze złota,
Któremu horda
cześć swą oddaje.
Na jego
grzbiecie, powstawszy z błota,
Śmierć do swej
piersi przytula zgraję
Głupców o oczach
bielmem wygasłych,
Co za srebrniki
siebie sprzedali.
Nie mając nawet
już marzeń własnych,
Ludzie się władzy
ślepo poddali
I, w gronie będąc
jej zwolenników,
Bez konkretnego
uzasadnienia
Gotowi zabić są
przeciwników,
By polityków
spełnić roszczenia.
Taką machiną
manipulacji
Ruszył już
kombajn miażdżący kości.
Na rozkaz całkiem
niesłusznych racji
W przypływie
strasznej wręcz bezwzględności
Przeżuwa ciała,
rozgniata dusze
I spija soki
słomką aorty.
Echo rozsiewa
męki, katusze
Nadciągającej ku
nam kohorty.
I nas zaleje
wojna, i strawi!
Cierpienie będzie
nas jeść łyżkami.
W koronie bydło
się nami bawi,
Masy wyciśnie
gorzkimi łzami.
Dajemy ciągle za
nos się wodzić,
Mięsem armatnim
będąc jedynie,
Choć nie powinno
że nam się zgodzić,
By z „własnej”
woli stanąć na minie,
Która wybuchnie
nam pod stopami
I nas rozerwie w
drobne kawałki,
Byśmy w grunt
wsiąkli swej krwi kroplami.
Dziś człek
charakter ma strasznie miałki.
Na Bliskim
Wschodzie już bestia ryczy
I po sąsiedzku
śmierć żniwo zbiera.
Wojnę los trzyma
ledwo na smyczy.
Grób pod nogami
gardziel rozwiera.
A my miast
patrzeć na wyższe racje
I dbać o życie na
własnym szczeblu,
Sprzyjamy
głupcom, tworząc owacje,
Dążymy ślepo,
lecz do ich celu.
Za polityków się
między sobą
Żremy jak
wściekłe psy w jednej klatce.
Władczy się bawią
naszą swobodą,
Więc wolność ludu
jest jak dmuchawce,
Marna ułuda
decyzyjności,
Bańka mydlana
tego, co teraz,
I sztuczny
uśmiech martwej radości,
Która się
smutkiem w codzienność wżera.
Łykamy kłamstwa
jak czarny kawior,
Łudząc się bytem,
co się polepszy,
Choć dziś jest
niczym bezlistny jawor,
Który spróchniałą
gałęzią sterczy.
Całkiem
zdziczeniu żeśmy ulegli
I zatracili swe
człowieczeństwo,
Bo politycy jak
lis przebiegli
Już nam wmówili,
że lęk to męstwo,
Bezmyślność
stanem zaś jest mądrości
I obojętność siłą
ze stali,
Służalczość
znakiem w nas wrażliwości…
A my tańczymy jak
nam zagrali
I wciąż skaczemy
według wytycznych
Ideologii wręcz
destrukcyjnej.
W skutkach
pławimy się makabrycznych
Naszej natury
(?!) strasznie naiwnej!
Czy
zmartwychwstanie człowiek w człowieku,
Co dziś się
gorszym zdaje od zwierza?!
Dziś wbrew
zdolnościom, na przekór wieku
Sobie uparcie się
sprzeniewierza.
Czarno się ścieli
przyszłość w obejściu,
Widząc człowieka
jak stracha w polu.
Każdy się miota w
swoim nieszczęściu
I dźwiga krzyż
swój trudów, mozołu,
Lecz… czy w tym
wszystkim ma się sprzedawać
Za obietnice
wyssane z palca?
Od tych na górze
będzie odstawać
Jakby był częścią
tylko z zakalca.
Przebudź się
wreszcie nędzna istoto,
Której ślepotą
oczy zachodzą
A do ust wpływa
szambo i błoto,
I na kolanach
nogi twe chodzą!
Weź swoje życie
we własne ręce
I zacznij myśleć,
lecz samodzielnie!
Niechaj ci
zacznie bić martwe serce!
Nie traktuj duszy
swojej bezczelnie!
Ciała przenigdy
nie zaspokoisz.
Będzie cię
dręczyć do końca życia.
Na litość boską,
czego się boisz?!
Wyjdź z głową w
górze wreszcie z ukrycia!
Żeś jest
człowiekiem, to wyróżnienie.
Musisz kręgosłup
mieć moralności!
A samodzielne,
trzeźwe myślenie
Jest szczerym
kluczem do twej wolności.
Wyrwij się z
macek manipulacji!
Korzystaj z nauki
w prawdzie bezwstydnej!
Nie dawaj głosu
ludziom bez racji
I uległości nie
miej naiwnej!
Czas powstać z
kolan zdegradowania!
Nie jest ci
bratem mniejszym zwierzyna.
Samozniszczenie
dziś cię pochłania.
Wszystko się w
tobie kończy, zaczyna,
Bylebyś zaczął
kochać prawdziwie
I mądrze czynić
na chwałę dobra,
Na ludzi patrzeć
wreszcie życzliwie,
Bo los ci zawsze w
dwójnasób odda…
Lecz!, czyśmy
szansy swej nie stracili
Na bycie sobą we
własnym domu?
Proch się od
Wschodu Bliskiego pyli
I nie daruje
życia nikomu…
Czas nam się
kurczy, pękają liny
Mostu, co wisi
między dobami.
Czy się do jutra
nim przeprawimy?
Czy, tracąc
życie, w dół pospadamy
Jakoby stado
gnanych baranów
Składanych wojnie
głodnej w ofierze
Przez polityczne
układy panów
Nie działających
wszak w dobrej wierze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz