niedziela, 20 października 2024

MEDYTACJA

Samotność bywa dzisiaj wybawieniem

Od towarzystwa, co cię sobą męczy,

Co cię lustruje nieszczerym spojrzeniem,

Słowem i czynem prawdzie zawsze przeczy;


Od ludzi, którzy jadem tylko plują,

Przez w nich nienawiści doszczętnie się paląc,

I od przyjaciół, co cię adorują,

Patrząc ci w oczy, w plecy nóż wbijając.


Samotność bywa dzisiaj uwolnieniem

Od kłamstw przebrzydłych i manipulacji.

Samotność bywa dziś oswobodzeniem

Od bezmyślności, instynktów, frustracji.


Wyłączam media oraz drzwi zamykam

I okna szczelnie przytwierdzam do ściany.

W przestrzeń odmienną jak kot się wymykam,

W której panuje spokój nieprzerwany,


I słyszę... szelest liści nieruchomych,

Świst pajęczyny, która tnie powietrze,

Chlupot oparów pod niebo puszczanych

Jakby trzaskały szkłem rzęsiste deszcze...


I słyszę lepki stukot pszczół na płatkach,

W których kielichach miód, siorbiąc, spijają...

Skrzydłem grzechocze nad wodami ważka,

Jej toń przejrzystą w wibracje wprawiając...


Słyszę łupiny pękających nasion

I ślizg zieleni zeń wypełzającej,

Wiatr, który gwiżdże nokturn z wielką pasją

Na chwałę nocy jeszcze nie wschodzącej.


Słyszę z łoskotem spadające z nieba

Promienie słońca jak garście okruchów

Startego w drobny mak czerstwego chleba...

Czuję ich dotyk jak muśnięcie puchu...


I widzę ścieżkę pod szpalerem pędów,

Co się ze sobą plączą i splatają,

Nad nimi tunel z rozłożystych dębów,

Które w błękity bezchmurne wrastają,


I nagle czuję potrzebę ogromną,

By pójść tą ścieżką, co mnie sobą kusi,

Co niczym rzeka płynie, szemrząc, wolno

Tam, gdzie chce dotrzeć - chce!, a nie, że musi.


Nie mogąc oprzeć się pragnieniu temu,

Zdejmuję buty, wchodzę gołą stopą

W rozgrzany piasek, co ku odprężeniu

Ciągnie mnie ziarnem złota swego boso,


Opuszką kruszyn skórę rozcierając,

Na której widać bruzdy po sznurówkach.

Brodzę po kostki w ścieżce, odczuwając

Jakby chłód nurtu, co w mych krokach pluska,


I stąpam miękko niczym po obłokach,

Idąc przed siebie z dziecięcą ufnością.

Wtem się rozlewa niezmiernie szeroka

Trawa, co tańczy z niezwykłą lekkością,


Motylów żupan kloszem rozkładając

Nad przestworami turkusowych luster,

Które, światłami diamentów migając,

Zdobią fal drżących rozciągniętą chustę,


Na widok czego czuję ekscytację,

Co mnie skrzydłami od wewnątrz łaskocze.

Echo, chlupocząc, rozsiewa owacje.

Za jego dźwiękiem bez wahania kroczę.


Wchodzę w ocean ów wręcz z uległością,

Wpław przemierzając kwiatów polnych głębię.

Leżąc na plecach, bratam się z radością,

Która się budzi urodzajnie we mnie,


I swe ramiona na zwierciadle kładąc,

Spoglądam w niebo, które mnie opływa...

Samotność nie jest mi przenigdy zwadą,

A sposobnością, która mnie odkrywa,


Źródłem czystości mojego sumienia,

Wolności smakiem wiecznie upragnionym,

Chwilą ucieczki, azylem wytchnienia

I moim światem - moim wymarzonym,


Co mnie określa, człowiekiem mnie czyniąc

Wbrew zasad, które nas wynaturzają.

Samotność moja nie może przeminąć.

Obcy dla siebie ci, co jej nie mają.

[grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl]



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz