środa, 25 września 2024

WOLNOŚĆ

Mały człowieczek zachłanny miłości

Zapragnął częścią zostać społeczeństwa,

Bo niestworzony był do samotności,

Która przyczyną jest niemal męczeństwa.

 

Wyruszył zatem szukać przyjaciela

W tłumie budzącym ogromne nadzieje

I do każdego podejść się ośmiela,

I do każdego życzliwie się śmieje,

 

A zrozumiawszy potrzebę bliskości,

Wszystkich traktował jak siebie samego,

Licząc jedynie na gest wzajemności,

Która z szacunku wynika prostego,

 

Lecz jego szczerość przekuta została

Na cechę w tłumie niemile widzianą.

Czereda serce człowieczka zdeptała,

Wzgardziła prawdą nieodwzajemnianą.

 

Zbrukany człowiek rany swe opatrzył

I znowu wkroczył w tabun rozjuszony,

A w szereg ciżby na siłę się wkradłszy,

Empatii poczuł podmuch ugaszony

 

I wnet zrozumiał, że poświęcić musi

Choćby kawałek własnej tożsamości.

Inaczej z żalu się w końcu udusi,

Nie doświadczywszy ludzkiej serdeczności.

 

Tak amputował członki swego ciała,

Aby się pozbyć swej samodzielności.

Radość w kohorcie nagle rozgorzała,

Dając człeczynie poczucie bliskości.

 

Klaskał więc człowiek rękoma hołoty,

Dotykał szlaków obcymi stopami,

Milczał pokornie na czyny głupoty,

Patrzył na życie cudzymi oczami

 

I ciągle cierpiał, i znosił katusze,

Z własnym sumieniem bój o wszystko tocząc.

Pojął, iż musi swą zaprzedać duszę,

Z tłuszczą się w życiu codziennym jednocząc.

 

Stanął przed lustrem i wzrok łzawy spuścił,

Bo uświadomił sobie straszną stratę…

Najwierniejszego z kompanów opuścił

I sam zasunął swej niewoli kratę,

 

Chcąc dopasować się do sfory ludzi

Mających za nic naturę wrażliwą.

Wtem nagle poczuł, iż się w sobie budzi

Siłą nieziemską, bezwzględnie prawdziwą,

 

Bowiem świadomą, że szczęście to wolność

I że wolnością jest trzeźwe myślenie,

Że kluczem do niej też bywa samotność,

Kiedy wataha każe żreć kamienie

 

I kiedy człeka chlebem nie uraczy,

Rzucając całe bochenki do zsypu.

Wnet pojął człowiek, iż niewiele znaczy

Dla tych, co którzy nadużyli sprytu,

 

Czyniąc zeń sobie jedynie podnóżek,

Na którym stanąć mogli nieco wyżej,

Nie odrywając od podłoża nóżek

A chcąc być w centrum gwiazd na co dzień bliżej.

 

Porzucił człowiek wszelakie złudzenia.

Przegonił batem swołocz w cztery strony.

Odzyskał spokój i zdolność myślenia,

I na świat patrzy jak ptak zawieszony

 

Lotem pod niebem w bezkresnym żywiole

Wiatru, co pióra rozczesuje siłą.

Wieniec laurowy skrzy liśćmi na czole,

Bo wykorzystał, co go poniżyło,

 

By się wzbić ponad skupiska przyziemne,

Które już dawno dusze swe zabiły

Dla rzeczy, co są mniej niżeli zbędne,

Przez co wolnością własną przepłaciły.

 

Wyrwał się człowiek z sieci omotania.

Pokonał w sobie zmysłowe szaleństwo.

Okiełznał ciała krwiożercze żądania

A w samotności wreszcie ujrzał męstwo,

 

Odpornym stając się na hasła tłumu,

Który się ślepo i naiwnie godzi

Na wszystko, co jest sprzecznością rozumu

I co z dnia na dzień za nos większość wodzi.

 

Zrzucił ułudę z ramion jak płaszcz króla

I kroczy w butach mocno przechodzonych,

Ale nareszcie na miarę koszula

Świadczy, że z sobą jest już pogodzony

 

I choć samotny, to nie nieszczęśliwy

I nie cierpiący z ów osamotnienia,

Bo wobec siebie bezwstydnie uczciwy,

Mający wreszcie własny punkt widzenia.

 

Odzyskał wolność – niezależność myśli

I stał się chłodny wobec kalkulacji.

Ludzie nań pluli i go w kostki gryźli,

Gdyż im się wymknął spod manipulacji.

 

Spadł z piedestału układów społecznych

I przestał bawić błaznów na salonach

A w rezultacie ruchów ostatecznych

Sam wreszcie włada własnymi rękoma,

 

I samodzielnie nogami przebiera,

Się przedzierając przez zatarte szlaki,

Sam decyduje oraz sam wybiera.

Jest wreszcie wolny jak podniebne ptaki!

 

Wiele utracił, jeszcze więcej zyskał,

Czego się nie da przeliczyć w banknotach.

Zobaczył siebie, ale w końcu z bliska - 

Już go nie dręczy za sobą tęsknota.

 

Mały człowieczek zachłanny miłości,

Co pragnął częścią stać się społeczeństwa,

Który tak bał się w życiu samotności,

Dostrzegł w tym wszystkim, lecz efekt przekleństwa.

 

Pożegnał w sobie tamtego słabego,

Co się rozdawał i trwonił hulaszczo.

Wrócił do siebie, ale świadomego,

Któremu tłumy już bluźnią, nie klaszczą.

 

Utracił człowiek przyjaciół fałszywych,

Lecz zyskał przestrzeń nieograniczoną.

I życzliwością częstuje życzliwych,

Co prawdą pośród ciemnej masy płoną.

 

Niewielu takich jest w chmarze prostaków.

Wolność jest bowiem dzisiaj przywilejem.

Wśród ludzi mało kto ma zdolność ptaków –

Kilku do sera się tylko nie śmieje.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




2 komentarze:

  1. Zgadzam się z tym ,że niewiele jest teraz ludzi prawdziwie wolnych, niestety tzw elity Świata karzą nam życ,postępować wg ich planów.Ale istnieje jeszcze iskierka nadziei,że coraz więcej ludzi budzi się i otwiera oczy.Każdy człowiek potrzebuje miłości i drugiego człowieka koło siebie i to powinno nam wystarczyć, nie należy upodabniać się do innych i na siłę przekonywać ich do siebie a już na pewno nie można zatracać duszy i człowieczeństwa żeby przypodobać się innym.Piękny wiersz Pani Izo 😊❤️

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo serdecznie dziękuję i w pełni się zgadzam z myślą przedstawioną w komentarzu. Pozdrawiam

      Usuń