Mały człowieczek
zachłanny miłości
Zapragnął częścią
zostać społeczeństwa,
Bo niestworzony
był do samotności,
Która przyczyną
jest niemal męczeństwa.
Wyruszył zatem
szukać przyjaciela
W tłumie budzącym
ogromne nadzieje
I do każdego
podejść się ośmiela,
I do każdego
życzliwie się śmieje,
A zrozumiawszy
potrzebę bliskości,
Wszystkich
traktował jak siebie samego,
Licząc jedynie na
gest wzajemności,
Która z szacunku
wynika prostego,
Lecz jego
szczerość przekuta została
Na cechę w tłumie
niemile widzianą.
Czereda serce
człowieczka zdeptała,
Wzgardziła prawdą
nieodwzajemnianą.
Zbrukany człowiek
rany swe opatrzył
I znowu wkroczył
w tabun rozjuszony,
A w szereg ciżby
na siłę się wkradłszy,
Empatii poczuł
podmuch ugaszony
I wnet zrozumiał,
że poświęcić musi
Choćby kawałek
własnej tożsamości.
Inaczej z żalu
się w końcu udusi,
Nie
doświadczywszy ludzkiej serdeczności.
Tak amputował
członki swego ciała,
Aby się pozbyć
swej samodzielności.
Radość w kohorcie
nagle rozgorzała,
Dając człeczynie
poczucie bliskości.
Klaskał więc
człowiek rękoma hołoty,
Dotykał szlaków
obcymi stopami,
Milczał pokornie
na czyny głupoty,
Patrzył na życie
cudzymi oczami
I ciągle
cierpiał, i znosił katusze,
Z własnym
sumieniem bój o wszystko tocząc.
Pojął, iż musi
swą zaprzedać duszę,
Z tłuszczą się w
życiu codziennym jednocząc.
Stanął przed
lustrem i wzrok łzawy spuścił,
Bo uświadomił
sobie straszną stratę…
Najwierniejszego
z kompanów opuścił
I sam zasunął
swej niewoli kratę,
Chcąc dopasować
się do sfory ludzi
Mających za nic
naturę wrażliwą.
Wtem nagle
poczuł, iż się w sobie budzi
Siłą nieziemską,
bezwzględnie prawdziwą,
Bowiem świadomą,
że szczęście to wolność
I że wolnością
jest trzeźwe myślenie,
Że kluczem do
niej też bywa samotność,
Kiedy wataha każe
żreć kamienie
I kiedy człeka
chlebem nie uraczy,
Rzucając całe
bochenki do zsypu.
Wnet pojął
człowiek, iż niewiele znaczy
Dla tych, co
którzy nadużyli sprytu,
Czyniąc zeń sobie
jedynie podnóżek,
Na którym stanąć
mogli nieco wyżej,
Nie odrywając od
podłoża nóżek
A chcąc być w
centrum gwiazd na co dzień bliżej.
Porzucił człowiek
wszelakie złudzenia.
Przegonił batem
swołocz w cztery strony.
Odzyskał spokój i
zdolność myślenia,
I na świat patrzy
jak ptak zawieszony
Lotem pod niebem
w bezkresnym żywiole
Wiatru, co pióra
rozczesuje siłą.
Wieniec laurowy
skrzy liśćmi na czole,
Bo wykorzystał,
co go poniżyło,
By się wzbić
ponad skupiska przyziemne,
Które już dawno
dusze swe zabiły
Dla rzeczy, co są
mniej niżeli zbędne,
Przez co
wolnością własną przepłaciły.
Wyrwał się
człowiek z sieci omotania.
Pokonał w sobie
zmysłowe szaleństwo.
Okiełznał ciała
krwiożercze żądania
A w samotności
wreszcie ujrzał męstwo,
Odpornym stając
się na hasła tłumu,
Który się ślepo i
naiwnie godzi
Na wszystko, co
jest sprzecznością rozumu
I co z dnia na
dzień za nos większość wodzi.
Zrzucił ułudę z
ramion jak płaszcz króla
I kroczy w butach
mocno przechodzonych,
Ale nareszcie na
miarę koszula
Świadczy, że z
sobą jest już pogodzony
I choć samotny,
to nie nieszczęśliwy
I nie cierpiący z
ów osamotnienia,
Bo wobec siebie
bezwstydnie uczciwy,
Mający wreszcie własny
punkt widzenia.
Odzyskał wolność –
niezależność myśli
I stał się chłodny
wobec kalkulacji.
Ludzie nań pluli
i go w kostki gryźli,
Gdyż im się
wymknął spod manipulacji.
Spadł z
piedestału układów społecznych
I przestał bawić
błaznów na salonach
A w rezultacie
ruchów ostatecznych
Sam wreszcie
włada własnymi rękoma,
I samodzielnie
nogami przebiera,
Się przedzierając
przez zatarte szlaki,
Sam decyduje oraz
sam wybiera.
Jest wreszcie
wolny jak podniebne ptaki!
Wiele utracił,
jeszcze więcej zyskał,
Czego się nie da
przeliczyć w banknotach.
Zobaczył siebie,
ale w końcu z bliska -
Już go nie dręczy za sobą tęsknota.
Mały człowieczek
zachłanny miłości,
Co pragnął
częścią stać się społeczeństwa,
Który tak bał się
w życiu samotności,
Dostrzegł w tym
wszystkim, lecz efekt przekleństwa.
Pożegnał w sobie
tamtego słabego,
Co się rozdawał i
trwonił hulaszczo.
Wrócił do siebie,
ale świadomego,
Któremu tłumy już
bluźnią, nie klaszczą.
Utracił człowiek
przyjaciół fałszywych,
Lecz zyskał
przestrzeń nieograniczoną.
I życzliwością
częstuje życzliwych,
Co prawdą pośród
ciemnej masy płoną.
Niewielu takich
jest w chmarze prostaków.
Wolność jest
bowiem dzisiaj przywilejem.
Wśród ludzi mało
kto ma zdolność ptaków –
Kilku do sera się
tylko nie śmieje.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Zgadzam się z tym ,że niewiele jest teraz ludzi prawdziwie wolnych, niestety tzw elity Świata karzą nam życ,postępować wg ich planów.Ale istnieje jeszcze iskierka nadziei,że coraz więcej ludzi budzi się i otwiera oczy.Każdy człowiek potrzebuje miłości i drugiego człowieka koło siebie i to powinno nam wystarczyć, nie należy upodabniać się do innych i na siłę przekonywać ich do siebie a już na pewno nie można zatracać duszy i człowieczeństwa żeby przypodobać się innym.Piękny wiersz Pani Izo 😊❤️
OdpowiedzUsuńBardzo serdecznie dziękuję i w pełni się zgadzam z myślą przedstawioną w komentarzu. Pozdrawiam
Usuń