wtorek, 10 września 2024

NARESZCIE

Kiedyś wypłynę na szerokie wody

Bezkresnych kłębów nieba wzburzonego

Na skrzydłach dzikiej namiętnie swobody

Ciała i ducha prawdziwie wolnego,

 

I niczym sokół wyrwany do lotu

Przestrzeni w słońcu pięknem niepojętym

Zawisnę w górze ponad siłą wzroku,

Patrząc przez gwiazdy na ten świat przeklęty,

 

Który zasadza wnyki dróg, chodników,

Torów, co blizną szyn w ziemię wrastają,

Który jest głuchy na trele słowików,

Szelestów, szumów, co z pluskiem gadają,

 

Który ma za nic wszystko niepojęte,

Nawet mądrości kaprysem urąga,

Który już zdeptał niemal to, co święte,

I posłuszeństwa bezmyślnego żąda,

 

Który mi ciąży jak kul u nogi

I swą brzydotą z wszech stron ogranicza…

Kiedyś się wyrwę w spokój iście błogi.

Kiedyś mnie porwie natura dziewicza

 

I będę patrzeć na spadziste dachy

Niczym na pola w bruzdy zaorane,

Na trzepoczące między nimi łachy,

Co są na sznurkach praniem wywieszane,

 

Na betonowe ulice i ludzi,

Którzy jak nurtem rzeki przepływają,

Na dzień, co w oknach leniwie się budzi,

I na wieczory, co krwią się wtapiają

 

Światła w agonii tuż nad horyzontem,

Z którego wspina się noc niewidoma,

Anonsowana latarń jasnym prądem

Wzdłuż krawężników gdzieś w dal prowadzona.

 

Nie zejdę na dół, by stopami dotknąć

Ścieżek asfaltem w powierzchnię wgryzionych.

Wolę w obłokach topniejących moknąć

Wiatrem w przestworza gęsto rozproszonych,

 

By z lekką ulgą patrzeć na świat z góry

Szczęśliwa, że mnie w swe sieci nie złapie,

Przez dryfujące bez pośpiechu chmury

Z dala od czasu, który dyszy, sapie,

 

Będąc ściganym poprzez ponaglenia,

Szantażowanym niepunktualnością…

Ja kiedyś spełnię najskrytsze marzenia,

By świat zmęczony, podszyty podłością

 

Podziwiać z góry jakby z lotu ptaka,

Co skrępowania żadnego nie czuje,

Błądząc po jeszcze nieprzetartych szlakach,

Gdy w nieważkości swe skrzydła prostuje.

 

Kiedyś tak będzie i wiem to na pewno.

Już bowiem klucza zgrzyt w zegarach słyszę,

I dźwięk, którym jęczy w podłodze drewno,

Drażniąc gdzieś w kącie wciąż drzemiącą ciszę.

 

Drzwi się niebawem na oścież otworzą

I przejdę przez nie wręcz w rześkie powietrze,

Ręce się moje szeroko rozłożą

I dotknę nieba swym ciałem nareszcie.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz