piątek, 6 września 2024

PORANEK W DESZCZU

Z oddali sinej wrzask się pusty wyrwał

Jakby w rozpaczy ktoś, wyjąc, zawodził

I akustyki wibracjami przywarł

Do ciszy, której nawet nie zaszkodził.

 

Drzewa zamarły napięte jak struna,

Stojąc na baczność sparaliżowane.

Z błękitów nagle krystaliczna łuna

Odbiła w tafli połacie zalane

 

Drobniutkim deszczem, ale intensywnym,

Co siąpił, łkając najpewniej ze strachu,

Strumykiem rwącym i niezwykle zwinnym

Stukał w parapet, ślizgając się z dachu,

 

I w szybach dzwonił, w liściach zaś grzechotał,

I o chodniki w mak się rozpryskiwał…

Naszła mnie nagle przedziwna ochota,

By – jak ja jego – i on mnie podziwiał.

 

Wrosłam więc w okno, wzrokiem za nim wodząc.

I krzyk milczenia mi w tym nie przeszkadzał.

Stopami boso po kałużach brodząc,

Czułam jak chłodem mym myślom dogadzał,

 

Zmywając troski oraz niepokoje,

Ciężar ściągając z ramion obolałych…

Miałam wrażenie, że przez me pokoje

Przeciągu nurty w tańcu wirowały,

 

Czyniąc mnie lekką i niedoścignioną

Dla siły, która niczym gwóźdź mnie wbija

W Ziemię skostniałą i życiem zmęczoną,

Co nim się zjawi… bezpowrotnie mija.

 

Okno na oścież zatem otworzyłam,

Bo dusza rwała się jak ptak do lotu,

I rozmarzona oczy przymrużyłam

A tembr mnie poił plusku, i stukotu

 

Niezwykle błogim uczuć wyciszeniem…

Trudno mi było się oprzeć radości,

Iż było dane mi jeszcze istnieniem

Zaznać o świcie takiej przyjemności.

 

To nic, że w deszczu świat cały skąpany

Do suchej nitki zda się przemoknięty.

Preludium w drzewach grają fortepiany…

Wyparły wszystkie dęte instrumenty.

 

Przejrzystość dźwięków niemal diamentowa

Szarość i smutek natychmiast wyparła.

Namiętność bytu więcej niż duchowa

W posępność czasu rozkosznie się wżarła,

 

Dzięki to czemu czuję jak dryfuję,

Na gwiazdach leżąc przy słońcu wschodzącym.

Dzień ten spłakany z euforią przyjmuję

I ruszam krokiem nieprzynależącym

 

Do grawitacji, która tych krępuje,

Którzy się dziury w całym doszukują.

Pod prąd i z wiatrem natchnienia żegluję

W sztormie fal, co mnie z pychy obmywają

 

I oczyszczają z ułudy przekonań

O tym, że jutro też mi się należy.

W hałasie znikąd przeraźliwych wołań,

W których się zazdrość ludzka na mnie szczerzy

 

Szukam szczeliny i przystawiam ucho

I wnet się w pluskach chaos porządkuje,

Rwetes przemawia z nieśmiałością głucho,

Szczęście kroplami w me ciało skapuje.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




1 komentarz: