środa, 12 czerwca 2024

RECESJA

Gdzieś się już zawieruszył w tłumie święty spokój...

Obcasy rozgniatają jak mielone ziarno

Ciszę, która leżała o świcie na boku,

Gdy się wokół jej przyszłość rozciągała czarno...


I nie drgnęła deptana podeszwami w biegu,

Ubijana, wcierana w przetarte chodniki...

Lud w amoku jak fala pełznąca do brzegu

Już nie liczy się wcale i z niczym, i z nikim.


Jak wagony przypięte, ciągnięte po torach

Mija miejsca rozlane plamą barw za szybą.

By się wokół rozejrzeć, nigdy nie jest pora.

Ponoć nie żal jest sercu, co oczy nie widzą.


Może lepiej?... Któż pojmie tego nieświadomy?!

Wczesnym rankiem budziki pieją opętane.

Ktoś się ze snu podnosi ledwo odklejony.

Chyba w łóżku miał buty kokardką związane...


W lustrze straszy zmęczeniem dusza przygnębiona.

Twarz za karę pod maską gnuśnieje ukryta.

Za firanką rzęs drzemie źrenica znużona

Niczym w chwaście kłos pusty zdziczałego żyta.


Nie wypada obnosić się z własnym nieszczęściem.

Warstwą pudrów, pigmentów szpachluje się blizny.

Sztuczny uśmiech maluje pomadką z przejęciem

Zacierając do siebie choć cień podobizny.


Zacisnąwszy zaś zęby na wędzidle w ustach,

Lud się dławi i dusi prawdą połykaną.

W słów szeleście tkwi banał i bezmyślna pustka.

Społeczeństwo dziś zda się dziwką wyuzdaną...


Dla korzyści sprzedaje to, co najważniejsze,

Dla miedziaków pod nogi rzuconych z pogardą

Własną dłonią z swej piersi wyszarpuje serce

I wystawia na aukcję swą naturę hardą,


Od środka zaś cuchnie trupem, który gnije.

Larwy nawet muchówki gardzą taką strawą.

Utknął człowiek we własnych odchodach po szyję.

Człowieczeństwo się stało przedawnioną sprawą.


Żadnych zasad, wartości... prócz! wynaturzenia.

I czym gorsze dewiacje, tym większe uznanie.

Mile wszem są widziane wszelkie wypaczenia.

Rzeczywistość dziś nosi błazeńskie ubranie,


Choć do łez prędzej skłania niżeli do śmiechu.

Godność bowiem się stała zwierząt przywilejem.

Każdy niemal umiera w bezdusznym pośpiechu

A głupota, kankana tańcząc, wręcz szaleje.


Czas jak koło się młyna obraca z turkotem.

Dni mijają, miesiące, ślepo - nieme lata.

Coraz ciężej mi patrzeć na wokół tępotę,

Co się swym bezgranicznym ugorem rozrasta.


Nie odczuwam zachwytu nad upowszechnieniem

Tego, co człowiekowi jedynie uwłacza.

Aż żal, gdy homo sapiens zgodny z poniżeniem

W przyszłość jak pliopithecus swą postawą wkracza.


Pod warstwami jedwabiu tkanego z lotosu

Nie ukryje się nigdy rażącej brzydoty,

Która rwie się bezczelnie bez zgody do głosu,

Stając wiecznie bezwstydnie w świetle swej szpetoty.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz