Coraz
się częściej na życie zaszczepiam
Sytuacjami,
co sieją zgorszenie.
Przed
trudnościami nigdy nie uciekam.
Częściej
odczuwam zaś... zobojętnienie (?!).
Kiedyś
o wszystkich wszak przesadnie dbałam,
Oddając
siebie bez zastanowienia.
Niczego
w zamian nigdy nie żądałam,
Rozdając
wartość własnego imienia.
Obwarowywał
mnie tłum "zacnych" ludzi,
Którzy
swe dłonie ku mnie wyciągali.
Niejeden
we mnie kamieniem dziś rzuci.
Odeszli,
bowiem, co chcieli, dostali,
Pozostawiając
me zdeptane imię
Jakoby
szmatę przesianą dziurami,
A
mimo tego nikogo nie winię,
Że
mnie zjadali, jak deser, łyżkami,
Które
stukając stalą o naczynie
Ciała,
co nagle topiło się łzami,
Mnie
zapewniały, iż ból kiedyś minie
I
że w świat ruszę pewnymi krokami...
Wówczas
cierpienie stało się powietrzem,
Co
swą świeżością oczyszcza myślenie.
Spijałam
z niego rosy rześkie deszcze,
Widząc
u boku ludzi szczerych cienie.
Samotność
stała się mi wybawieniem
I
sposobnością do rozmowy z sobą.
Serce
zabiło siły odrodzeniem
I
wstałam z kolan z podniesioną głową.
Proch
z nóg strząsnęłam, bez słowa odeszłam.
Wiatr
zebrał ślady moich stóp w pośpiechu,
Więc
niczym zjawa ścieżynami przeszłam,
Zbaczając
z szlaku chętnie, z presją... grzechu (?!)...
Szansę
relacjom jeszcze podrzucając
Reanimacji
więzi rozerwanych.
Nadziei
jednak na lepsze nie mając,
Obrałam
drogi kierunek nieznany
I
na przestworzu rozczarowań wielu
Resztką
godności się utrzymywałam.
Dryfując
czasem bez konkretnych celów,
Ster
swój losowi bez żalu oddałam.
Przestałam
siebie zduszać pod pragnieniem,
By
uszczęśliwić swoim kosztem kogoś.
Za
to przesadne ludzi uwielbienie
Płaciłam
duszą naiwnie, zbyt drogo.
Dziś
swych wartości strzegę wojowniczo.
Nie
dbam, czy ktoś się z tym wygodnie czuje.
Ludzie
honoru, prawości się liczą,
U
boku których bycie celebruję.
Dziś
"NIE" się stało cennym
przywilejem.
Nie
będę dźwigać jak osioł na grzbiecie
Prostactwa,
które w głos się ze mnie śmieje
I
racicami ugniata me życie.
Nieważne
jak mnie ktoś dzisiaj odbiera
I
jak na co dzień dziś mnie odczytuje.
Kiedy
osoba jak wrzód mi doskwiera,
Milczę,
słuchając, choć ją ignoruję,
Tworząc
(być może) błędne przekonanie,
Że
jestem głupia, uległa, nijaka.
Ja
jednak na to mnie upokarzanie
Patrzę
bezdusznie oraz z lotu ptaka.
Każde
takowe spotkanie bez treści
Strząsam
z sandałów jakby go nie było,
Co
innym w głowie wcale się nie mieści,
A
mnie po prostu nawet nie ruszyło.
Nie
idę z tłumem, gdy mnie konsumuje,
Plując
na boki jak żutym tytoniem.
Człowieka,
co mnie jak siebie szanuje,
Trzymam
z wdzięcznością zaś za obie dłonie.
Nie
muszę bowiem wszystkim się podobać.
Nie
jestem przecież pluszową zabawką.
Ze
sobą szczerą pragnę podróżować -
A
to się zdarza niektórym za rzadko.
Bezcennym
dzisiaj jest czyste sumienie
-
Wolność
prawdziwa w słusznym przykazaniu,
Że
zasługuje ten na wywyższenie,
Co
się nie pławi we własnym mniemaniu,
A
uszanować potrafi drugiego,
Jakoby
siebie w jego oczach widząc.
Torem
myślenia podążam więc tego,
Asertywności
się daru nie wstydząc,
Przez
co się życie milszym mi wydaje
I
czasoprzestrzeń przejrzystym bezkresem.
Powstawszy
z kolan, inne mam zwyczaje -
Sobą
prawdziwą nareszcie się cieszę.
Jestem
człowiekiem - mam bezwzględne prawo
Do zachowania własnej tożsamości.
Życie wszak nie jest jedynie zabawą
I apetytem dzikiej przyjemności.
Powstawszy z kolan, widzę znacznie
więcej,
Mam wymagania dzięki temu większe.
Galopem koni dziś mi bije serce
A w samotności bycie jest piękniejsze,
Bo mogę siebie usłyszeć wyraźnie,
Wysłuchać
myśli, gdy się na mnie skarżą,
W ciszy się topią spory oraz waśnie,
Wchodzę
w relacje nieznaczone marżą.
Powstałam
z kolan, mówiąc: Oto jestem!,
I patrzę
ludziom dzisiaj prosto w oczy.
Jestem
człowiekiem - wiem to już nareszcie.
Świadomość
faktu tego nie przeoczy,
A dbać
oń będzie z matczyną miłością
I
strzec z ojcowskim nienachalnym
męstwem.
Powstawszy
z kolan, podążam z godnością
I to
nazywam prawdziwym zwycięstwem.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl