sobota, 28 grudnia 2024

PRZY WSCHODZIE

Cisza mnie chłonie jak toń oceanu,

Która ni zadrży wibracją powietrza.

Niczym strunami w pudle fortepianu

Dźwięk obecności swej wokół obwieszcza,


Na klawiaturze zegarowej tarczy

Palcem wskazówek będąc wygrywaną...

Jedynie czoło falami się marszczy,

Gdy wpadam w głębię zadumą wezbraną,


Co skrzy się w oczach nostalgii odblaskiem

Jak łuską ryba słońcem malowana,

Wypływająca na powierzchnię z trzaskiem

Wód, co bez których nie może żyć sama.


Czas bezszelestnie obok mnie przemyka.

Nie śmie w zadumie mi sobą przeszkadzać.

Słyszę godziny jako plusk strumyka.

W otchłań spokoju już zaczynam wpadać


Jakoby kropla przez gąbkę wchłaniana...

Miękko, swobodnie, z głuchoniemym wdziękiem.

Samotność dzisiaj jest mile widziana,

Gdy wchodząc w progi, dzwoni kluczy pękiem.


Zda się, że Ziemia w orbicie utknęła,

Świat w sieci łączy, sygnałów zawisnął,

Przestrzeń się z czasu jak guzik wypięła,

Hałas się w nicość niczym szpilka wcisnął


I bezkres z wszech stron nagle mnie opłynął,

Czyniąc mnie marnym prochu spopieleniem.

Blask przekonania, że kimś jestem, minął...

Człowiek jest bowiem jedynie westchnieniem.


Utonę w kopach zapisanych myśli,

Które zatopią innych nędzne słowa.

Mało się komu sen o sławie ziści.

Sława na wieczność wszak nie jest gotowa.


Każdy więc będzie miał swych minut kilka

Aby się poczuć jak gwiazda na niebie.

Doczesne życie - jaśniejąca chwilka,

Jeśli w jej blasku poznaje się siebie...


I w tej światłości swą głowę pochylam,

Włos posypując siwiutkim popiołem.

Świadomość siebie literą rozpylam,

Za sobą piękną wciąż idąc z mozołem,


I się nie chlubię, że coś osiągnęłam,

Lepszych od siebie bowiem wciąż znajduję.

Pióro żaglami ducha rozwinęłam,

Bo pod banderą ich dobrze się czuję,


I - gdy łopoczą szeptem słów na wietrze -

Wierzę, że mogę mieć prawo do jutra,

Że muszę zrobić coś dla kogoś jeszcze,

Połowem dzieląc się z mojego kutra,


Którym wypływam w nieznane przestworza,

Sieć zarzucając w dni topiel bezdenną,

Choć owym włokiem w rozpadlinie morza

Trącam o więcierz w odmęcie niejedną...


Taka to moja długość i szerokość

Geograficznych wytycznych na mapie.

Od ptaków w górze dzieli mnie wysokość,

Na którą pewnie się nigdy nie wdrapię.


Nie mam natury bowiem drapieżnika

I się za późno w lustrze zobaczyłam.

Upodobanie ciszy mnie przenika,

W której z miłością chętnie się zaszyłam.


Tak mi więc mija rok bytu kolejny...

Nad klawiaturą siedzę zamyślona.

Spod palców płynie słów potok bezsenny.

Na ustach stygnie kawa zaparzona.


A gdy mi trzeba w końcu się oderwać

Od literami znaczonych klawiszy,

By swe pisanie w codzienności przerwać,

Cisza zraniona z bólu we mnie krzyczy,


Przez co odnaleźć się w życiu nie mogę

I dopasować do społecznej grupy.

Rok już kolejny przemierzam tę drogę,

Nierozchodzone mając ciągle buty


Jakbym nad ziemią w nich się unosiła

Do kwiatów polnych z natury podobna,

Wśród których cisza się zadomowiła

I myśl natchniona, do tworzenia skłonna.


Może mi przyjdzie odejść niespełnioną

Pośród mydlanych baniek, co pękają,

Ale przez siebie samą niezdradzoną,

Co mi niektórzy za złe poczytają.


Trudno - powiadam, ramieniem wzruszając

Iw rok kolejny, co się zapowiada,

Świadomie w ciszy z powagą wkraczając

Niepasująca w ogóle do świata,


Któremu bliższe jak ciału koszula

To, co jest dla mnie wręcz bezwartościowe.

Kolejny rok mnie w ramiona swe wtula,

Co światłem w wodzie zda się kolorowe.


Już tyle za mną, a... ileż przede mną?

Nie wiem, czy chciałabym tę prawdę poznać.

Wróżbę wszelaką uznam za bezczelną.

Nie chcę odsłony swej przyszłości poznać.


Stojąc przy wschodzie roku kolejnego,

Pełna nadziei jestem niepoprawnie.

Może nie będzie nic z tego dobrego

I żal na głowę niczym grom mi spadnie.


Nie wiem, co czeka mnie z początkiem roku.

Młodość mnie dawno moja opuściła.

Losowi jednak dorównuję kroku,

Bym pomyślności z rąk nie wypuściła.

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz