środa, 18 grudnia 2024

MOŻE SIĘ TYLKO

Za oknem świszczą jak batem gałęzie

I tną, biczując, w kawałki przestrzenie.

Świst ich strzelisty słychać zewsząd wszędzie.

Pod ich rzemieniem rwą się w galop cienie


Jak zaprzęg koni z rydwanem zrośnięty,

Który kół będąc całkiem pozbawiony,

Korzeni zwojem w ziemię tkwi wrośnięty

Oraz podwoziem, strasząc, przytwierdzony.


A pod nim sterczą trawy pokruszone

Jak garść śrub, co rdzą zżarte są doszczętnie,

W wielkim nieładzie gęsto rozrzucone

I rudym brązem w błocie rozciągnięte.


Liści zbutwiałych wystają zgrubienia,

Klejąc się w oku wody politurą.

Drzew się wspinają nagie upierzenia

Podobne w zgliszczach konającym murom,


Co dawnych dziejów śladem są zatartym,

Który się trzyma ziemi pazurami,

Walcząc o siebie z czasem nie na żarty,

Grząski grunt mając pod fundamentami...


Tak i ta pora za mymi oknami,

Co późną jesień ciągle przypomina,

Zimą szeleszcząc już kalendarzami,

Szepcze w me oczy, iż się nie zatrzyma


Zegar, co liczy wdechy i wydechy,

Skrobiąc stalówką wskazówek liczb zwoje.

Powietrze pachnie sokiem świeżej dechy,

Na którą kiedyś zamienię pokoje...


Dopóki jednak w piesi mnie łaskocze

Serce, co zda się ćmy skrzydłem trzepotać,

Z drogi do szczęścia świadomie nie zboczę

I będę życie zawsze szczerze kochać


Bez względu na to jakiej jest urody,

Jakim zasobem cieszy się portfela.

Pójdę przed siebie kroczkami swobody

Z losem, co kadzi, niekiedy doskwiera.


Tak mi niewiele bowiem pozostało.

Wszystko się kończy zbyt szybko, niedbale.

Z oddali jakby nadal mnie wołało,

Co zapowiada się nader wspaniale,


Ale świadomość wnikliwą źrenicą

Wzrokiem przenika do nieuchronnego.

Ludzie na co dzień niezbyt wiele widzą.

Mnie los nie szczędzi zaś talentu tego


I chociaż gwiazdka pierwsza nie zabłysła,

Na którą czeka świat święta spragniony,

Przyziemna szarość zda się oczywista,

Przy której człowiek wiecznie jest spóźniony;


I choć opłatek ciszy nie wypłoszył

Trzaskiem łamania, łoskotem okruchów,

Już się zakrada w przymrużone oczy

Czas pączkujących drzew w kwitnącym puchu.


W takim momencie tęsknota się budzi

Za tym, co będzie, a niemal minęło...

Niebawem sama dołączę do ludzi,

Których istnienie korzenie odcięło


I jak latawiec z ręki wypuszczony

Hen uleciało, cień swój zabierając.

Obłokiem płynie nieboskłon spieniony,

Ślady przeszłości falą zacierając,


Przez co niekiedy mam dziwne wrażenie,

Że to, co kiedyś tak mi bliskie było,

Co dziś się wkrada jakoby wspomnienie...

Może się tylko mi - marze... przyśniło?

grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl



2 komentarze: