Pochłonęło mnie życie... zwykłe, szaro-bure.
Musztrą reguł okowy mi przysposobiło
I mnie ciągnie związaną niczym kundla sznurem,
Do pokory zmuszając szantażem... i siłą.
Aportując, zdobywam rzucane ochłapy,
Które ciało ze wstydem gdzieś w kącie gromadzi.
Większość ludzi unosi z ekscytacji chrapy,
A mi reżim przyjęty wręcz potwornie wadzi.
Dzień za dniem się przewija wszak przewidywalnie.
Wszyscy biegną, choć nigdy do celu nie dotrą,
Przez co szczęście się trafia, ale wirtualnie,
Oszukując złudzeniem codzienność samotną.
Z słońcem budzi się ciało monotonią strute,
Powtarzając czynności od lat wciąż te same.
Za pragnienie wolności odbywa pokutę
Podświadomie cierpieniem z dnia na dzień nękane,
Bo gdy młode i twórcze rwie się do galopu,
To za uzdę trzymane się wewnętrznie miota,
A gdy stare, zużyte nie czyni kłopotu,
Z doń przechodzi do bycia wnet życiu ochota...
Na łańcuchach trzymani przy społecznej nodze
I wabieni odorem drukarskim pieniędzy
Skazaliśmy swe dusze niczym ślepiec w drodze,
By w spartańskich warunkach umierały z nędzy.
Przepłacamy za luksus, by poczuć wygodę,
Co się bańką mydlaną nagle okazuje.
Za mizerną w niewoli istnienia osłodę
Większość z siebie po prostu lekko rezygnuje
I się wkręca w gwint dawno przetartych trybików,
Aby sięgnąć po lepsze w naiwnym pojęciu.
Zachwyceni efektem życiodajnych trików -
Najedzeni, napici wciąż marzą o szczęściu...
A ja patrzę na siebie - tę krzyczącą w lustrze,
Która we mnie się szarpie, chcąc sobą pozostać.
Nosa swoją postawą nikomu nie utrze.
Pragnie tylko sumienia wymaganiom sprostać;
Zamiast buty założyć, pójść boso przez trawę,
Rozpryskując na boki bryzę kropel rosy,
Przeciąć stopą nań rwącą wraz z wiatrem murawę,
Która w kostkach zaplata ździebeł chłodne włosy;
Zboczyć z drogi do pracy w nieznanym kierunku,
By dniu dać się zaskoczyć jakąś niespodzianką,
By w podskokach pohasać, nie ciągle po sznurku
Iść wciśniętym w służbowe, zbyt ciasne ubranko;
Poczuć w piersi powietrze, co na wskroś przeszywa
Rześką wonią zapachów pór danego roku!...
Chcę po prostu się poczuć bezwstydnie szczęśliwa,
Dorównując mej duszy (przede wszystkim!) kroku.
A tymczasem... o kubku zaparzonej kawy
Mijam próg mego domu z ciężarem na sercu.
System bowiem wdrożony nie jest mi łaskawy,
Los się zaś nie urodził w przysłowiowym czepku,
Więc wychodzę - jak zwykle - do swych obowiązków,
Zostawiając przy oknie zapłakaną duszę.
Idąc szlakiem odgórnie przyjętych porządków,
Trudno mi się pogodzić z tym, co teraz muszę,
Przez co ciało kuleje, wypatrując oczy
Za mą duszą, co w domu na nas będzie czekać.
Pióro się w kałamarzu zaniedbane moczy,
Zaś natchnienie wbrew woli mojej będzie zwlekać,
By je chwycić, wyłowić i puścić po kartce
Na przestworza przemyśleń i uczuć, i marzeń...
Czasem sobie przysiądę ukradkiem na ławce
W zgiełku presji, przymusów, narzucanych zdarzeń,
Zmysłów by nie postradać w nacisku rozpaczy
Wyciskanej przez wolność, co dobrze rozumie,
Wie, co utrata duszy dla artysty znaczy,
Który przyjąć szarości za życie nie umie.
Obumieram... niestety, choć się wielu zdaje,
Że nareszcie znalazłam miejsce swe na Ziemi.
Mnie zaś, robiąc, co muszę, ból istnienia łaje,
Kiedy we mnie natchnienie się bezpłodnie pieni.
Ciało idzie posłusznie w wyznaczoną dziurę.
Dusza wrzeszczy raniona, ręce wyciągając,
By ktoś wreszcie ugasił pożogi purpurę,
Na śmierć w mękach mej duszy już nie pozwalając...
Ale cisza i nicość rozciąga ramiona,
Bowiem sztuka jak bękart nie ma akceptacji.
Ciało robi, co może, a w nim dusza kona...
Leci jakoby płatki przekwitłej akacji.
Z kromką chleba nad duszą będąc pochyloną,
Nie odczuwam rozkoszy, w ustach chleb ów żując.
Przywileju tworzenia będąc pozbawioną,
Wreszcie jestem dla innych, w sobie wegetując.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz