Tyle już za mną... Ileż mi zostało,
Aby doświadczyć, coś od siebie zrobić?
Tyle już za mną, lecz - zda się - za mało,
By się z odejściem potrafić pogodzić.
Niełatwą drogę dane mi przejść było...
Pełną zakrętów i pełną rozdroży.
Na jedną górę z trudem się wchodziło,
A jej ząb nadal nade mną się sroży.
Wciąż u podnóża jak Syzyf w mozole,
A mimo tego nie tracę zapału.
Wbijam swój czekan i z potem na czole
Wspinam się na szczyt wytrwale, pomału,
Wierząc, że życie jeszcze mnie zaskoczy
Nim się wypali nagle bezpowrotnie,
Nim sen mi wieczny ucałuje oczy,
Ciało w korzeniach jak karma zaś spocznie.
Idę przed siebie i to bez pośpiechu,
By smak powietrza godnie degustować.
Się niespieszenie warte wszak jest grzechu,
Bo w nim sekundy można celebrować
Poprzez świadome im się przyglądanie
Jak przez mikroskop własnej zachłanności
Na bycie, zanim jego kres nastanie
Wbrew silnej woli, na złość przyjemności.
Idę powoli... wręcz stopa za stopą
Jak nad przepaścią po napiętej linie.
Nie zważam na to, co się stanie potem,
Gdy szczęście niczym ślepiec mnie ominie.
Liczy się teraz - w tym właśnie momencie!
Nie wskrzeszę tego, co się wydarzyło,
I się odwracam od losu na pięcie,
Przez który coś się we mnie wypaliło.
Nie dbam o przyszłość w sposób perfekcyjny,
Gdyż nie wiadomo, czy kiedyś się zjawi.
Mam może pogląd na czas tendencyjny,
Ale... czy inny od śmierci mnie zbawi?
Nierzadko myślę o tym, że przemijam,
Że z dniem wczorajszym cząstka mnie umiera,
Wówczas mi większa radość bytu sprzyja
I w każdych chwilach jak przyjaciel wspiera;
Wówczas doceniam każdy gest jestestwa,
W każdej pogodzie rozkosz odnajduję,
Świat zaś traktuję jak ogród królestwa,
Co po którego ścieżkach spaceruję
Mimo korony z zerwanego ziela,
Co pióropuszem traw we włos się wplata.
Mnie smutek rzadko płaczliwy doskwiera,
W dojrzalsze bowiem wkroczyłam już lata
I wiem, iż trzeba brać, co dzień serwuje,
Bez narzekania, pretensji i roszczeń.
Chociaż mnie życie za dużo kosztuje...
Byłoby lepsze, gdyby było prostsze?
Jestem esencją wszystkiego, co za mną...
Może lekarstwem na to, co się zdarzy?
Nigdy nie patrzę przed siebie zbyt czarno,
Bo nadal mi się chce i ciągle marzy.
Każdy wschód słońca jak bilet do raju
Traktuję, mimo siły grawitacji.
Zazdrościć innym nie mamże w zwyczaju.
Moja codzienność ma mnóstwo atrakcji,
Której się nie da wycenić, przeliczyć
I zlicytować na koszt przyzwoity.
Choć bardzo często ma posmak goryczy,
Nektar jej będzie aż do dna wypity
I to bez miny zdradzającej przykrość
Z powodu wielu rozczarowań w życiu.
Mam wszak przywilej, bowiem być mi przyszło
Człowiekiem szczerym bezwstydnie w obyciu.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz