Unosi się już tuman myśli niepotrzebnych,
Które wiszą nad głową jak gradowe chmury.
Chciałoby się refleksji, lecz jedynie zwiewnych,
Żeby niebo widziało tylko ich kontury.
Ciężar krąży ospale wokół sennych skroni.
Na łańcuchach zaduma jak wahadło trzeszczy.
Myśl za myślą powolnie przemyślenia goni,
Dźwięcząc w ciszy jak stado rozedrganych świerszczy.
Spostrzeżenia bystrego skądinąd umysłu
Nieprzychylne się zdają wewnętrznej harmonii.
Jak myśliwy, co wierny wrażliwości zmysłu,
Idzie niemal naiwnie po niteczce woni
Za szeptami, co w głowie nagminnie się mnożą,
Debatując o rzeczach przeróżnej materii,
Co na spokój się ducha bez powodu srożą,
Oplatając go z wszech stron jak zwojami cierni,
Przez co wpada intelekt w sieć własnych frustracji
Zaciśnięty we wnykach analiz, wywodów,
Pochłonięty do reszty siłą kontemplacji
Bez doń choćby jednego ważnego powodu.
Ciążą myśli nade mną jak dźwigany kamień.
Kark ugina się niemal pod treści powagą.
Czuję wokół niemały, lecz zbyt wąski zamęt.
Me neurony już ledwo sobie z nimi radzą.
Czym zagłuszyć myślenie rodzące obrazy
Rozwieszone, krążące kłębem korytarzy?
W labiryncie zadumy któż że się odważy
Zwolnić moje ramiona od zbędnych bagaży?
Jestem sama... Usycham w refleksji spiekocie,
Przerzucając bezwiednie karteczek szelesty.
Wokół krążą ze świstem niezliczone krocie
Myśli, które zdradzają wszem szemrzące szepty,
Przez co drżący niepokój w mym sercu się budzi...
Bo niepewnym jest zawsze to, co nie nastało.
Chociaż człowiek się stara i rzetelnie trudzi,
Robi - jakby wbrew sobie - niestety za mało,
Aby poczuć w środku uporządkowanie,
Co zastyga bezruchem fal mórz, oceanów...
Wpada zatem bezwiednie w przeczuć kołatanie
Wyłonione spod myśli rosnących tumanów.
Tak i ja, podróżując torem medytacji,
Nieustannie wsłuchuję się w turkot mych myśli.
Mojej duszy na tafli tejże aktywacji
Równowaga emocji nigdy się nie ziści,
A strach będzie ją zawsze o jutro napędzał
I przeganiał spod progu jakoby przybłędę...
Świat się antywartościom za miedziaki sprzedał.
Nigdy w nim jak u siebie czuć już się nie będę.
Gniecie stopy me Ziemia jak przyciasne buty.
Puchną nogi zmęczone już jej obracaniem.
Duch mój wszak doczesnością doszczętnie przeżuty
Chce iść, gdzie słychać ciszy łagodne wołanie.
Dość mam rdzawych chrobotów, rzężących hałasów,
Wrzawy i zgiełku ulic, warkotów silników!
Niech przepadnie na zawsze stuk i puk obcasów,
Jęk pod szyję zapiętych służbowo guzików!
Cicho!... do jasnej, ciasnej... Niechże będzie cicho!
Niech pomruki listowia myśli ukołyszą.
Kręci się nieustannie wokół głowy licho,
Więc nastroje pochmurne nad mym miastem wiszą
I wdzierają się zewsząd szczelinami w murze,
Prowokując me myśli do wrzącej debaty,
Wywołując dedukcji, argumentów burzę
Trzepoczącą falbaną przez wiatr rwanej szaty.
Smutek ciągnie się z nieba cieniem chmur posępnych.
Myśli na nim osiadły w drżącym niepokoju.
Czas je skubie i łyka niczym głodne sępy,
A zadumy zwój leży zwojami na zwoju
I nie widać jej końca... nie widać zalążku...
Myśl najwięcej ma zawsze coś do powiedzenia.
Zda się nawet być pierwszą u stworzeń początku,
Będąc wręcz niemożliwą do jej uciszenia.
grafika pochodzi ze strony: tapeciarnia.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz