Już się nie boję rozdroży w drodze,
Zakrętów, które nic nie zdradzają.
Za słońcem wzrok swój jedynie wodzę
Ku gwiazdom, które z nieba spadają.
Niestraszne mi są dni, co nieznane.
Jutro w mym życiu wszak nie istnieje.
Wdzięcznie traktuję to, co mi dane,
Mając jedynie skromną nadzieję
Na los, co który się nie odwróci
Z walizką rzeczy mi odebranych...
Czas utracony już nie zawróci
Do miejsc i ludzi dziś wspominanych.
Zatem po śladach mych nie powracam
Tam, gdzie mnie z wczoraj pozostawiłam.
Powoli siebie samą zatracam.
Każda mnie strata w tą z dziś zmieniła.
Z zachodem słońca siadam nad wodą,
By twarz swą ujrzeć w jej tafli śpiącej,
Poznać kobietę już nie tak młodą,
Co skrzy pajęczyn włosem na łące.
W szumie traw szukam mego oddechu,
W szeleście liści myśli w debacie
I spijam bycie me bez pośpiechu
W przylegającej do piersi szacie
Mgły, co się wznosi o bladym świcie.
Rosą me ciało do życia budząc.
Spisuję słowa mych ust w zeszycie,
Szeptem warg w krzyku niemym nie trudząc,
Żeby nie spłoszyć lękliwej ciszy,
Co akustyką jest filharmonii.
W jej głosie dusza sumienie słyszy,
Które wyrzutem jej spokój goni...
Już się nie boję ludzi z kamieniem,
Co im wyrasta z dłoni w ataku.
Karmię ich tylko głuchym milczeniem,
Idąc stabilnie po grząskim piachu.
Samotność dzisiaj nie budzi lęku,
Choć drzwiami skrzypi pustego domu
I dzwoni kluczy bukietem w pęku,
Nie dając podejść pod próg nikomu.
Dotyk okładek mnie uspokaja,
Emocje głaszcząc jakoby kota.
Pióro zaś w ręku moim pozwala,
Aby płonęła we mnie ochota
Do podbijania niemożliwego
Na podobieństwo orłów pod niebem,
Które potęgą skrzydła prężnego
Krążą swych lotek bezdźwięcznym śpiewem;
Do bycia sobą na przekór tłumom,
Które tresurą codziennej taśmy
Jak twór fabryczny na oślep suną
W tunel istnienia mroczny i ciasny.
Już się nie boję prawdy, szczerości.
Uczciwość bowiem, lecz z samą sobą!,
Jest przywilejem - stanem wolności,
Co nie opisze wszak żadne słowo.
Nie!-bliższa ciału memu koszula,
Ale sukmana, co świat przyziemny
Od bezwstydności chroni, otula,
Przez co się staje nadal tajemny
I wciąż powabnie zaskakujący,
Mimo że niemal w zasięgu ręki,
I ciągle piękny, inspirujący,
Kojący wszelkie bóle udręki.
Już się nie boję, bowiem dojrzałam.
Teraz... przekwitnąć i uschnąć trzeba,
By - bo już sedno życia poznałam -
Ustąpić miejsca pod flagą nieba
Tym, co okrętem ku lądom płyną
Sztormem młodości nieoszczędzani,
Gdyż, gdy do portu swego zawiną,
Wreszcie przemówią mymi słowami:
Już się nie boję rozdroży w drodze,
Zakrętów, które nic nie zdradzają,
Ludzi, od których chrońże nas Boże,
Kamienie w dłoniach mściwych ściskają.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz